------- ------- ------ ------
Artysta Fanclub Dziela Wiesci
 
Tubular Bells - Mike Oldfield (1973)
Autorzy:
Wojciech "Grand Piano" Lyszczyna

Inne artykuły:
Spis artykułów
Następny
Poprzedni
English

Strony wyżej:
Artykuły
Artysta
Strona główna

Pionierskie i niepowtarzalne dokonanie dwudziestoletniego wówczas multiinstrumentalisty, które zdefiniowało zasadniczo uprawiany przez niego gatunek. W początkach lat siedemdziesiątych mieszkał sobie w Londynie pewien małomówny i nieśmiały samotnik, którego spośród szarych obywateli mglistej stolicy wyróżniały co najmniej dwie cechy: ogromna wyobraźnia muzyczna i upór w dążeniu do realizacji swych wizji. Nastoletni Michael miał do dyspozycji zwykły magnetofon, skromne dość instrumantarium, a także techniczną smykałkę, która pozwoliła mu robić wielokrotne muzyczne "nakładki", przez co w toku żmudnego dogrywania poszczególnych motywów z chaosu wyłoniło się wymarzone dziełko - pierwowzór pierwszej części "Dzwonów Rurowych".
     Prawie półgodzinny utwór był gotowy już w roku 1970 - i tu pojawił się problem: co dalej? Na takie długie formy w muzyce rozrywkowej pozwalali sobie co prawda niektórzy (np. Pink Floyd - Atom Heart Mother), jednak tutaj - bez partii wokalnych, no i bez "nazwiska", sprawa była ciężka. Bite dwa lata trwały poszukiwania wytwórni, która byłaby zainteresowana tym kuriozum. Wreszcie udało się - w 1972 rozpoczęto nagrania, album wydano w maju 1973. Okazało się, że warto było walczyć - płytę doceniła krytyka, zaczęło rosnąć niezbyt liczne, ale bardzo wierne grono fanów. Ale powróćmy do samej muzyki.
     Otrzymaliśmy oto dwuczęściową (uwarunkowania "czarnej" płyty) suitę praktycznie bez partii wokalnych, z pewnymi ciekawymi wyjątkami. Pierwsza część, oparta na wcześniej przygotowanym "demo", rozpoczyna się od jednego z najbardziej charakterystycznych obecnie motywów fortepianowych - pięknego, ekstatycznego i transowego w swej powtarzalności. Znacie go na pewno wszyscy, świadomie bądź nieświadomie. Później dzieje się coś na kształt współczesnej wersji ravelowskiego "Bolera" - dołączają kolejne instrumenty, motyw się rozrasta, ewoluuje, wzbogaca o przeróżne brzmienia instrumentów, intrygujące "odgłosy paszczą".
     To taka muzyką opowiedziana historia rodem ze snu czy krainy baśni, pełna gitarowych dywagacji, klawiszowych historyjek, basowych peror, subtelnych uwag dzwonków, dodatkowych "trzech groszy" fletu. No i jest jeszcze potężne wejście tytułowych dzwonów rurowych, bez którego "Dzwony Rurowe" nie byłyby "Dzwonami Rurowymi"... Wejścia kolejnych instrumentów-aktorów tego niezwykłego spektaklu anonsowane są przez głos konferansjera (Oldfield oczywiście [oczywiście to nieprawda! przyp.webmastera]), co dodatkowo buduje dramatyzm i zagęszcza atmosferę przed dzwonową kulminacją. Po tej kulminacji następuje rozluźnienie - na subtelnym fortepianowym tle ryczenie jaskiniowca, w którego rolę wcielił się także sam twórca.
     Później uspokojenie, Hammondzik, delikatniejsze tony, spokojne granie, no i na koniec Oldfield nie byłby sobą, gdyby nie dorzucił kolejnej niespodzianki - jest to folkowa irlandzka melodyjka w radosnej, dziecinnej aranżacji. Pomysł zupełnie "od czapy", ale... trafiony! Charakterystyczne jest to, że pomimo samotniczego podejścia do muzyki oraz wielkiego rozmachu kompozycji Oldfield raczej unikał elektronicznych instrumentów - zdecydowana większość dźwięków pochodzi od "żywych" instrumentów.
     Słuchając po raz n-ty "Dzwonów" wciąż dziwię się, jak można było je skomponować bez sequencera, komputera, no i choćby wielośladowego magnetofonu...

Hoga
nadesłał: Wojtek Kuśmierek


Ostatnia aktualizacja: 20.10.2008
-*Wieści*- -*Fanclub*- -*Artysta*- -*Dzieła*- -*Mapa serwisu*- -*Kontakt*-