------- ------- ------ ------
Artysta Fanclub Dziela Wiesci
 
Bezsenność w Buckinghamshire
Autorzy:
Wiesław Weiss

Inne artykuły:
Spis artykułów
Następny
Poprzedni
English

Strony wyżej:
Artykuły
Artysta
Strona główna

To nie był zwykły wywiad. Mike Oldfield zaprosił mnie i Piotra Iwickiego z "Gazety Wyborczej" do swojej posiadłości w Buckinghamshire, by tam, w domowym zaciszu, zapoznać nas ze swoją nową muzyką, a przede wszystkim wprowadzić w świat, który sam przy pomocy zaprzyjaźnionego programisty wykreował w komputerze i którego owa muzyka jest nieodłączną częścią.

Tres Lunas. Tak się nazywa ów niezwykły projekt. Wydaje się, że dźwięki - dźwięki zresztą niezwykle piękne - nie są w nim najważniejsze. To jedynie tło dla podróży, które możemy odbywać w świecie wirtualnym, zrodzonym w wyobraźni. A także dla swoistej gry, bo ową rzeczywistością rządzą określone prawa - każda czynność pociąga za sobą takie czy inne konsekwencje. W ów tajemniczy świat, trochę jak z obrazów Salvadora Dali, można się zatopić w pojedynkę, ale też, dzięki Internetowi, razem z kimś innym, mieszkającym w innej części świata, i tygodniami, miesiącami przeżywać z nim niecodzienne przygody.
    To nie był zwykły wywiad, bo sporo czasu upłynęło nam na penetrowaniu zakamarków rzeczywistości wyłaniającej się z  wielkiego ekranu podłączonego do komputera. Naszym przewodnikiem był oczywiście sam Mike Oldfield. Pracowaliśmy nad tym projektem bardzo długo. Od lutego 2000 roku, dzień w dzień. Ale było to coś zupełnie nowego, a przez to niezwykle ekscytującego - zapewniał. I kontynuował: Pomysł narodził się już w 1993 lub 1994 roku. Ale wtedy technologia komputerowa nie była jeszcze tak zaawansowana jak dziś. I nie było mowy o tym, by coś takiego upowszechnić; można było taki wirtualny świat przenieść jedynie do bardzo drogich komputerów. Dziś zainstalowanie go w zwykłym domowym komputerze, w każdym razie w bardziej nowoczesnym domowym komputerze, nie powinno nastręczać żadnych trudności. Wyjaśnił też: Sami musieliśmy napisać program umożliwiający tworzenie owej rzeczywistości. Okazało się bowiem, że istniejące programy służące kreowaniu gier nie spełniają moich oczekiwań. I tak dalej, i tak dalej. Nie wszystko, co wtedy mówił, mogłem jednak spisać. Wiele wyjaśnień przeniesionych na papier nie bardzo miałoby sens, bo odnosiły się do konkretnych obrazów, konkretnych zdarzeń na ekranie. Część zaś słów zagłuszyła muzyka. Na szczęście jednak Mike Oldfield w pewnej chwili wyłączył komputer. Powrócił ze świata Trzech Księżyców na ziemię. Przestała płynąć muzyka. Jedynie z ogrodu widocznego za przeszklonymi uchylonymi drzwiami dobiegł śpiew ptaków. Zacząłem zadawać pytania.

Czy muzyka do Tres Lunas powstała w komputerze? Czy może najpierw tworzyłeś melodie, grając na gitarze?
    Część tych kompozycji rodziła się równocześnie z rzeczywistością wirtualną, bezpośrednio w komputerze. Dopiero potem wyciągnąłem je stamtąd i tworzyłem z nich utwory na płytę. Inne powstały niezależnie i dopiero dostosowywałem je do wymogów gry, odpowiednio przycinałem. Ale... Nie, nie tworzyłem tej muzyki grając na gitarze. Wszystkie te drobne tematy narodziły się w mojej głowie. Wiesz, w muzyce chill out melodie muszą być niesłychanie proste. Zdarza mi się tworzyć rzeczy bardziej skomplikowane, ale w tym konkretnym przypadku chodziło o to, by melodie były bardzo proste. Tematy zbyt złożone zburzyłyby przestrzenność tej muzyki.
    W jednym z wywiadów powiedziałeś, że nieustannie wymyślasz melodie: w pubie, przed telewizorem, w samochodzie...
    To prawda (śmiech).
    Nigdy nie przestajesz myśleć o muzyce?
    Nie... Nawet w snach gram na gitarze... Ale w ostatnich dwóch latach to się zmieniło, ponieważ pochłonęła mnie rzeczywistość wirtualna. Ciężka sprawa... Ten świat stał się dla mnie zbyt rzeczywisty, całkowicie mnie wciągnął. I pojawiły się problemy. Zacząłem źle spać... Dlatego ważne stało się, by spędzać trochę czasu w ogrodzie, wśród koni, które tu mam, w prawdziwym świecie. W przeciwnym razie mógłbym rozpłynąć się w świecie wirtualnym.
    Czy rzeczywistość, którą stworzyłeś, została pomyślana jako lepsze miejsce niż świat, w którym żyjemy?
    Nie, tego bym nie powiedział. To raczej rzeczywistość alternatywna wobec naszego świata.
    Skoro świat Tres Lunas tak bardzo wciąga, czy nie obawiasz się, że ludzi mogą stać się jego niewolnikami?
    Nie myślę o tym w taki sposób. Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że ta gra, bo jest to rodzaj gry, odróżnia dobro od zła. Jeśli na przykład zastrzelisz zwierzę, musisz liczyć się z konsekwencjami. Jeśli zaś zrobisz coś dobrego, pustynia, którą przemierzasz, pokryje się bujną roślinnością. Jeśli coś ukradniesz, nie ujdzie ci to na sucho - będziesz musiał oddać to, co zabrałeś. Ale jeśli dasz dowody serca, czeka cię nagroda. Będziesz mógł pływać z delfinami albo odbyć podróż ponad Wielkim Kanionem... Mnóstwo dzieciaków uzależniło się od gier komputerowych, a we wszystkich tych grach chodzi tylko o to, by zabijać, zabijać, zabijać. Ich istotą jest zadawanie gwałtu. Ja proponuję świat alternatywny w stosunku do tych gier.
    Czy prezentowałeś już świat Tres Lunas własnym dzieciom?
    O tak.
    Czy podobał się im?
    Zakochały się w nim.
    Muzyka, którą stworzyłeś do Tres Lunas, urzeka dominującym smutkiem...
    Myślę, że słowo "smutek" można by zastąpić słowem "piękno". Często bowiem obu tych słów używa się w odniesieniu do tych samych rzeczy. Zdarza się na przykład, że osoby wrażliwe zaczynają płakać na widok zachodu słońca. Wzrusza je kontakt z niewymownym pięknem. Podobnie jest z muzyką. Muzyka wzrusza, gdy jest piękna. Natomiast smutna muzyka to muzyka, która nie ma duszy, pusta muzyka. Nie uważam, by moja muzyka była smutna, by była tylko smutna. Bo piękna muzyka to muzyka, w której jest i dominujący smutek i niewyobrażalne szczęście. To coś, co wyrasta ponad takie określenia, jak "smutny", "szczęśliwy", "piękny". Ja użyłbym tu raczej słów w rodzaju "uduchowiona", "święta".
    Na Tres Lunas jest tylko jedna piosenka - To Be Free. Jak powstała?
    Przez przypadek. Zupełny przypadek. Nie miałem zamiaru pisać piosenki. Ale pewnego razu grałem na gitarze akustycznej i wyszła mi spod palców zgrabna melodia. Był przy tym mój asystent. I powiedział: "Mógłbym napisać do tego tekst". Ja na to: "Spróbuj". I umówiłem się z wokalistką, Jude Sim, by przyszła do studia nagrać gotowy już utwór. Ale asystent nawalił i dwie godziny przed sesją nadal nie miałem tekstu. "Co zrobić?" - pomyślałem. Przecież nie mogę powiedzieć dziewczynie, by śpiewała "la la la". Wziąłem więc pióro i sam napisałem coś na poczekaniu. Dokonaliśmy nagrania i okazało się, że wypadło naprawdę fajnie. Byłem zaskoczony. Wiesz, z piosenkami tak już jest, że kiedy je piszesz, nie jesteś w stanie powiedzieć, czy powstanie najlepsza rzecz, jaką stworzyłeś, czy może najgorsza. Nawet gdy już nagrywaliśmy "To Be Free", byłem przekonany, że nic z tego nie będzie. Ale już podczas sesji przyszedł mi do głowy pomysł wzbogacenia partii wokalnych pod względem harmonicznym. I nagle zabrzmiało to wspaniale. Wzmocniłem jeszcze partię bębnów i piosenka była gotowa. Mogę więc wydać singiel (śmiech). Nakręciliśmy do tego klip, zrobiliśmy siedem remiksów, wiesz remiks klubowy, remiks taki, remiks owaki (śmiech). A wszystko w ciągu miesiąca.
    Gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych powiedziałeś, że straciłeś inwencje czy może chęć do pisania piosenek...
    Dokładnie tak.
    Ale dodałeś, że powróciłbyś do tworzenia piosenek, gdybyś znalazł jakiegoś inspirującego współpracownika. Czy nadal szukasz takiego współpracownika?
    Nieee, raczej nie. Chociaż rzeczywiście mam współpracowników - ludzi, którzy tworzą loopy perkusyjne. Wiesz, w dzisiejszych czasach, w dobie Internetu, możliwe jest wspólne tworzenie muzyki z kimś, kto siedzi gdzieś na drugim końcu świata. To zupełnie nowe podejście do komponowania z wykorzystaniem nowoczesnej technologii. Ale z drugiej strony muszę powiedzieć, że tak naprawdę lubię tworzyć sam, bez pomocników, bez kogoś, kto podsuwa własne pomysły. Współpraca z innymi artystami nigdy jakoś mi nie wychodziła. Nie wiem dlaczego, ale wolę tworzyć sam.
    Czy pamiętasz jakąś wyjątkową chwilę podczas pracy nad muzyką, która wypełni płytę Tres Lunas?
    Wiesz, od jakiegoś czasu zamierzałem nagrać album chilloutowy, ale nie byłem pewien, czy potrafię. I pamiętam moment, kiedy uwierzyłem, że to jest możliwe. Sprawił to utwór "Sirius". Gdy go ukończyłem, pomyślałem: "Będę umiał to zrobić! Skoro stworzyłem jeden taki kawałek, będę też potrafił skomponować dziesięć innych!" Wiesz, z początku zamierzałem stworzyć wyłącznie grę. W ogóle nie myślałem o wydawaniu osobnej płyty. Właśnie gra miała być moją kolejną płytą. Przełomem było powstanie utworu "Sirius". Ostatecznie album "Tres Lunas" zawiera dwa dyski, jeden z grą, drugi z muzyką. Fajnie to wyszło...
    Przeczytałem na twojej stronie internetowej, że planujesz jeszcze jedno wydawnictwo o takim charakterze...
    Najpierw przekonajmy się, jak zareaguje na to rynek! A poza tym za jakieś dwa miesiące przystępuję do ponownego nagrania "Tubular Bells", z prawdziwą orkiestrą smyczkową w miejsce organów elektrycznych i w systemie dwudziestoczterobitowym. Ta nowa wersja ukaże się dokładnie w trzydziestą rocznicę wydania oryginalnej, 25 maja 2003 roku. A co będę robił potem? Naprawdę nie wiem. Być może całkowicie pochłonie mnie kreowanie rzeczywistości wirtualnych. I stworzę całą serię wydawnictw takich jak "Tres Lunas". A także zajmę się wymyślaniem podobnych wirtualnych światów dla innych artystów. Chciałbym zaproponować coś alternatywnego wobec gier dominujących na rynku - bez zabijania, bez wyścigów samochodowych, bez rzeczy tego rodzaju. Coś, co sprawia, że czujesz się lepiej, pozwala ci się zrelaksować, pozwala uwolnić się od gwałtu, neurozy, szaleństwa.
    Powiedziałeś kiedyś o Ibizie, że wyzwala w ludziach to co w nich najlepsze i to co w nich najgorsze. Czy dlatego przeniosłeś się z powrotem do Anglii?
    Owszem. Nie jestem pewien, czy Ibiza rzeczywiście wyzwala w ludziach to co najlepsze. Na pewno to co najgorsze (śmiech).
    Opuściłeś Ibizę na zawsze?
    Tak.
    Sprzedałeś dom, który tam zbudowałeś?
    Sprzedałem. Ale wiesz, może jeszcze kiedyś wybiorę się tam na wakacje... Nie, nie. Na pewno nie!
    Czy to ciche, spokojne miejsce w Anglii inspiruje cię bardziej niż Ibiza?
    Wiesz, natchnienie nie ma związku z miejscem, w którym się przebywa. Może to być Anglia, może być jakiekolwiek inne miejsce. Natchnienie zależy raczej od... Nie, nie wiem od czego zależy. Wiem tylko, że przeżywam dobry okres pod tym względem. Zdarzają się bowiem lata, kiedy tworzenie przychodzi z trudem. Chociaż muszę ci powiedzieć, że z wielkim trudem przekonałem się, iż nie potrzebuję jakiegoś niesamowitego pomysłu, by stworzyć piękną muzykę. Często jakieś drobiazgi są wystarczającym tworzywem do stworzenia czegoś wielkiego. Wystarczą nasiona, by posadzić drzewa, by wyrósł las.
    Mówisz, że miejsca, w których przebywasz, niespecjalnie cię nie inspirują. Podobno jednak tworząc suitę Millenium Bell wiele podróżowałeś w poszukiwaniu natchnienia...
    Naprawdę?
    Czytałem, że byłeś w Peru, w Salwadorze...
    A tak, rzeczywiście. Zupełnie o tym zapomniałem (śmiech). Sam widzisz, że zatapiając się w rzeczywistości wirtualnej można zapomnieć o realnym świecie... A jeśli chodzi o "Millenium Bell"... ten album wyssał ze mnie wszystkie soki. A zaraz potem był jeszcze koncert w Berlinie - największy w całej mojej karierze. I niemal natychmiast zabrałem się za ten projekt. W ostatnich dwóch latach nie miałem więc zupełnie czasu na podróże. Byłem kilka razy na kontynencie, to wszystko.
    Powiedz mi jednak, czy te wyprawy w miejsca takie jak Peru czy Salwador wpłynęły na ciebie inspirująco, miały wpływ na Millenium Bell?
    Myślę, że tak. Bez wątpienia nasiąknąłem ich atmosferą. To trochę tak, jakbyś zabrał ze sobą kolor miejsca, w którym byłeś. I kiedy potem tworzysz coś, ta atmosfera, ta barwa musi przeniknąć do twojego dzieła.
    Millenium Bell to niezwykle ambitny album. Czy dał ci poczucie spełnienia? Co o nim myślisz dziś?
    Uwielbiam go. Chociaż nie odniósł wielkiego sukcesu. Mam zresztą wrażenie, że wszystkie te uroczystości milenijne przygotowywane wszędzie na świecie nie spotkały się z takim zainteresowaniem, jakiego się spodziewano. Może powodem było to, że ludzkość nie ma powodu do dumy z tego, co działo się w przeszłości. Historia to głównie wojny, walka. I panuje chyba przekonanie, że za bardzo nie ma czego świętować. Ale z samego albumu jestem ogromnie zadowolony. Uważam, że to moje wielkie osiągnięcie. Te cudowne partie orkiestry! Ale przyznam, że zawsze z trudem przychodzi mi wypowiadanie się o moich dawniejszych dokonaniach, ponieważ całkowicie koncentruję się na tym, co robię w danej chwili. A w tej chwili moje myśli całkowicie zaprząta album "Tres Lunas".

Tylko Rock
maj 2002
nadesłali: crises | basia i Jarosław Nowosąd


Ostatnia aktualizacja: 20.10.2008
-*Wieści*- -*Fanclub*- -*Artysta*- -*Dzieła*- -*Mapa serwisu*- -*Kontakt*-