<< >> Elements - The Best Of Mike Oldfield
1993 

Dyskografia -->
> Teksty

Strony wyżej:
Dzieła
Strona główna

Trudno powiedzieć jaki cel przyświecał firmie Virgin przy montowaniu składanki pt. Elements - The Best Of Mike Oldfield. Artysta zakończył już prawie dwudziestoletni okres współpracy z wytwórnią i  podpisał nowy kontrakt z Warner Brothers. Można się więc było spodziewać, że Virgin będzie chciała jakoś podsumować ten okres, a przy tym zarobić na utworach Mike'a jeszcze trochę pieniędzy. Jednak tę funkcję doskonale spełniała wydana w tym samym okresie czteropłytowa składanka pod tym samym tytułem. Można się więc domyślać, iż tą "miniaturową", jednopłytową wersję wydano kierując się dodatkowymi zyskami lub mając na uwadze tych słuchaczy, których nie stać na zakup bogato wydanej wersji.
    Zacznijmy od niezbyt trafnie dobranego tytułu. Mając na uwadze jak wszechstronnym muzykiem jest Oldfield, każde wydawnictwo zatytułowane The Best Of musi wzbudzać kontrowersje. Bowiem każdy, kto zetknął się z jego muzyką zdaje sobie sprawę, że trudno rozsądzać, który z utworów jest gorszy, lepszy, czy "najlepszy".
    Jeśli chodzi o zawartość muzyczną płyty to najkrócej można oddać ją stwierdzeniem "groch z kapustą". Są tu bowiem wycinki z różnych okresów twórczości Mike'a, które zostały zapewne zgrane tak, aby całości słuchało się "lekko, łatwo i przyjemnie". Zaczyna temat z  Tubular Bells, w pewnej chwili wycisza się i pojawiają się przeboje singlowe: Family Man, Moonlight Shadow, następnie świeży wówczas Heaven's Open, a po nich Five Miles Out, To France oraz Foreign Affair. Potem In Dulci Jubilo, miniatura z wczesnych lat twórczości i znów wracamy do piosenek: Shadow On The Wall oraz Islands. Jest też EtudeThe Killing Fields a w chwilę później spore zaskoczenie, bowiem znalazł się na tej składance remiks Sentinela, tematu z Tubular Bells 2, czyli płyty nagranej już dla Warnera. Oprócz tego mamy jeszcze dwa starsze fragmenty: początek Ommadawn oraz zakończenie czwartej części Incantations. Miłym akcentem jest fragment Amaroka; co ciekawe, wybrano (raczej nieświadomie) akurat ten moment, gdy w tle rozlega się "Fuck off R.B." w alfabecie Morse'a... Album kończy miniaturka Portsmouth.
    Podsumowując, można powiedzieć, że jest to jedna z tych płyt, której dobrze się słucha stojąc w samochodowym korku lub jadąc tramwajem do pracy. Nie można jednak zapomnieć o podstawowej jej zalecie: idealnie nadaje się dla początkujących słuchaczy i to właśnie im głównie polecałbym tą składankę. Szybkie, acz przebojowe "streszczenie" kariery Mike'a (oczywiście mocno uproszczone), sprawi, że wielu słuchaczy usłyszawszy fragment którejś z płyt zapragnie poznać ją w całości. A stąd już krótka droga do pokochania jego muzyki...

przygotował: Kacper Kozicki, 2014.03.04
-*Wieści*- -*Fanclub*- -*Artysta*- -*Dzieła*- -*Mapa serwisu*- -*Kontakt*-