<< >> Light & Shade 
> Recenzje
Opis
Tłumaczenia
Utwory

Strony wyżej:
Dzieła
Strona główna

Do najnowszej płyty Oldfielda podchodziłem z dużą rezerwą. Z jednej strony nie do końca udana płyta "Tr3s Lunas", z drugiej piękne utwory w grze MusicVR, aczkolwiek bardzo nierówne. Z "Light+Shade" jest podobnie. Pierwsza płyta, tj. "Light" nie zaskakuje nas zupełnie niczym. Typowe, znane z "Tr3s Lunas" motywy chill-out. Pierwsze trzy utwory, "Angelique", "Blackbird" i "Gate", ciągną się w nieskończoność. Jedyna myśl - nuda. Następnie znane z MusicVR nutki w "First Steps" i jest o wiele ciekawiej. Mamy melodyjnie łkającą gitarę, zmiany tempa, bardziej rozbudowaną harmonię - słowem to, co tygrysy lubią najbardziej. "Closer" przywodzi na myśl album "Guitars", brak mu jednak tego "czegoś"... "Our Father", podobnie jak "First Steps", znamy z nieoficjalnego albumu "Tr3s Lunas II", zawierającego utwory z MusicVR. Mike dodał do gitarowo-fortepianowego utworu modulowane komputerowo chórki. Efekt co najmniej ciekawy. "Rocky" to fortepianowy smętek, kojarzący się nieco z Vangelisem. Dobrze, że kończący tę część albumu utwór "Sunset" jest zupełnie inny. Znów mamy ukochaną gitarkę, która rozświetla swoim brzmieniem finał dość słabej, jakby nie było, płyty... Na szczęście, w pudełku mamy je dwie :-)

"Shade" od samego początku uderza mocnym beatem. Mike nie szukał tu kompromisu, poszedł na całość i bardzo dobrze, gdyż jego wcześniejsze "klubowe" kawałki nadawały się jedynie na wiejskie dyskoteki ;-) "Quicksilver" sprawia, że noga mi zaczyna mimowolnie podskakiwać, a fanem techno nie jestem. Na tle wyraźnie akcentowanego rytmu mamy wariacje na temat motywu z "Tubular Bells"... Kolejny utwór, "Resolusion" to mroczny (na tle całej płyty) muzyczny poemat, w którym uwagę przykuwa genialny w swojej prostocie gitarowy riff, a także prawdziwa perkusja. Komputerowe wokale miejscami wywołują ciarki na plecach. "Slipstream" to jeszcze bardziej "ordynarne" techno, w którym nie ma ani kropelki Mike'a. Taki "The Millennium Bell II" ;-) Po techno-gniocie spore zaskoczenie... Komputerowy Jon Anderson śpiewa piosenkę rodem z lat 80-tych! Sam nie wiem co o tym myśleć, ale ten stan nie trwa zbyt długo bo, bo po partii wokalnej "Surfing" zaskakuje po raz drugi - tym razem cudowną solówką Mike'a. Można by rzec, że to stary-nowy, wyśmienity Oldfield. Takiego solo nie słyszałem od lat, a dokładniej od trzeciej części "Dzwonów Rurowych". Ciarki na plecach murowane, a usta same układają się w uśmiech. Szkoda, że "Surfing" jest taki krótki :( "Tears of Angel"... Hmm... Możliwe, ale jak dla mnie to kolejne wcielenie "Rondo Veneziano", znane z "The Millennium Bell", potem "Streets of Philadelhia" i komputerowe wokale... kawałek ratuje gitarka, piękny motyw, jakby z innej bajki. "Romance" nie rozumiem. Mamy tutaj mocne, wiejskie techno i motyw bliźniaczo podobny do "Shalom", tradycyjnej pieśni żydowskiej... Mike się nudził... ale to wszystko nie ważne, zupełnie nieistotne! Bo kolejne 4 minuty to ORGAZM przez duże "O". Kto zna "Snow Cavern Flight" ten już wie, o czym piszę :-) "Ringscape", znany z MusicVR, to perła! Prawdziwa perła i choćby dla nie warto mieć ten album! Cudowna gitara, cuuudoooowna!!! Do tego prawdziwy bas (nie żaden techno-beat), Hammondzik, perkusja... no i gitara... Boże, Mike Oldfield naprawdę potrafi jeszcze tak grać?! To dlaczego tak nie gra?! Aaaauuuu!!! :-))) Na koniec drugiej płyty mamy całkiem przyjemny "Nightshade", w którym też usłyszymy kilka nutek z MusicVR, aczkolwiek nie jest to finał, do jakich latami przyzwyczajał nas Oldfield...

Sam nie wiem jak to podsumować. Z jednej strony przeciętność I części albumu ("Light"), z drugiej prawdziwe perełki z II części... Chyba wychodzi na plus? :)

Sheben

przygotowal: Sheben, 27.09.2005
-*Wieści*- -*Fanclub*- -*Artysta*- -*Dzieła*- -*Mapa serwisu*- -*Kontakt*-