Strona główna
Mydło Sport 
Pożegnanie Lata

Tego dnia, Lato wstał z łóżka o wiele później, niż zwykle. Nie chciał zrywać się o świcie, biec Latodo łazienki, by odbyć tam swój zwykły rytuał: mycie dłoni, twarzy, golenie, znowu mycie twarzy, prysznic i mycie twarzy (lubił myć twarz). Spał i spał, a kiedy budził się, to tylko po to, by zjeść kanapkę ze śledziem, napić się wody z kranu, zapalić starego, rozpadającego się papierosa albo po prostu przewrócić się na drugi bok. O opuszczeniu ciepłego i wymiętego legowiska pomyślał dopiero wtedy, gdy oczy bolały go od spania, a leżenie męczyło go bardziej, niż potencjalne czynności związane ze wstawaniem. Lato był racjonalny. Policzył w myślach ile energii zyskuje leżąc, a ile traci męcząc się tym bezsennym leżeniem. Wynik był ujemny. Zasmuciło go to, bo nigdy nie lubił ujemnych wyników. 3:0, albo 4:2 to były wyniki, o których z przyjemnością można pomyśleć, które z radością można wykrzyczeć, którymi chętnie dzieli się z przyjaciółmi. A minus 7 kalorii? Jak można coś takiego wesoło skandować?
    Bezgłośnie wstał, zaczął ściągać lekką, bawełnianą pidżamę w słoneczka z dziurą na łokciu. Przydałoby się zacerować... - pomyślał - teraz to już nie ma sensu, bo noce stają się coraz chłodniejsze. Ruszył do łazienki. Umyty i pachnący szarym mydłem, otworzył drzwi szafy. Obok siebie wisiały identyczne biało-czerwone uniformy: krótkie spodenki i koszulki z różnymi numerami. Wybrał koszulkę 31 i chwilę trzymał ją w dłoni, zanim zaczął wciągać na grzbiet, jak zwykle nieco gubiąc się w środku i zaplątując w krótkie rękawy. Na nogi założył swoje ulubione korki, które nakładał tylko na specjalne okazje: rauty w ambasadach, rozmowy o pracę lub finały. Dokładnie zawiązał sznurówki i podciągnął getry. Czuł, że jest gotów, ale chciał jeszcze tak chwilę postać i poprzeglądać się w lustrze. Zmierzył swoje odbicie i zawiesił wzrok na własnym spojrzeniu. Jeszcze Polska... - zanucił, ale wypadło to jakoś sztucznie i przygnębiająco, jakby obca przemoc wzięła także szable, a Czarnecki z Poznania musiał się rzucić przez morze na Haiti, jak mu dał przykład Bonaparte. Chrząknął, z półki na kapelusze wziął przygotowaną do drogi piłkę. Zatrzasnął drzwi. Na wycieraczce, nieświadomie, zostawił mały, podłużny liść.
    Na dworze było ciepło, ale wiał zimny wiatr. Drzewa gubiły liście. Dzieci pośpiesznie wracały ze szkoły, a dorośli z pracy, zamyśleni, jeszcze naznaczeni słońcem po urlopach i wakacjach. W domach czekały już włączone telewizory, komentatorzy na różnych kanałach, dla rozgrzewki, wykrzykiwali do siebie "gooool!" i "nieeeeemaaa!". Finał - pomyślał Lato i ścisnął piłkę pod pachą.
    Stukając korkami po chodniku, nie zwracając niczyjej uwagi, ruszył w kierunku kiosku. Kolportaż "Przeglądu Sportowego" był zakazany, podobnie jak pornografia i miesięczniki wędkarskie, ponieważ publikacje te uznano za babilońskie i niegodne nowoczesnego, wartościowego obywatela tego pięknego, rozwijającego się kraju. Kioskarz jednak, nie wiadomo skąd, zdobywał kolejne numery "Przeglądu" i odkładał je dla Lata z czystej sympatii. Lato przeglądanie gazety zaczynał zawsze od strony tytułowej oraz ostatniej, gdzie były tabele przedstawiające sytuację w ekstraklasie. Tym razem jednak otworzył dziennik na przedostatniej stronie, gdzie w prawym dolnym rogu publikowano prognozę pogody. Niż, opady, temperatura od 8 stopni na pn-wsch, do 10 na pd. Finał - rzucił do siebie Lato.
    Ruszył i wrzucił "Przegląd" do kosza na śmieci, który mijał. Nie miał ochoty na czytanie, z resztą zmierzchało się już i drobne cyferki w tabelkach zlewały się w jakieś tajemnicze macierze o obłędnych, nierzeczywistych wyznacznikach. Zazwyczaj gazetę wrzucał do kosza nogą, z przewrotki, podbijając głową piłkę - ot, taka zabawa, żeby kości rozruszać, a może nawet zwrócić uwagę jakiejś panienki albo menadżera. Teraz po prostu wrzucił dziennik do kosza. Ostatnim rzutem oka zauważył tylko zdjęcie jakiegoś sędziego, złapanego na dopingu. Grupa trenerów i szkoleniowców trzyma szamoczącego się nieszczęśnika, zaplątanego w sieć. Jeden z oprawców trzyma w ręku symboliczne, gęste sito. Finał - mruknął pod nosem Lato.
    Minął park, a potem pusty, cichy i martwy stadion. Rozbłysły pierwsze latarnie. LatoWokół nie było nikogo, od czasu do czasu przebiegała jakaś dziewczynka lub babcia, wyprowadzana na spacer przez dobermana, rotwajlera lub pitbula. Chłopcy i mężczyźni, przed telewizorami, ściskali z emocji knykcie i wyrywali sobie nawzajem włosy, z radości lub rozpaczy - w zależności od tego, jak toczyły się losy meczu. Lato poturlał piłkę po ziemi i podbijając ją do przodu to prawą, to lewą nogą, powędrował w kierunku dużej ulicy, wypełnionej po brzegi zmęczonymi i zakurzonymi autami. W środku siedzieli ludzie, a Lato nigdy nie mógł uwierzyć, że robią to z własnej woli. Silniki samochodów były zapalone, ale wszystkie pojazdy stały bez najmniejszego ruchu. Czasem jakiś zdenerwowany, śpieszący się przed telewizor kierowca, nie wytrzymywał absurdu swego położenia, ruszał nagle, z piskiem opon, wjeżdżał na chodnik, pokonywał kilkadziesiąt metrów, po czym zawisał na latarni, albo wbijał się w tył zaparkowanego dalej auta, sprawdzając, czy działają poduszki powietrzne i wnosząc coś od siebie w dziedzinie projektowania nowych kształtów nadwozi. Lato obserwował to wszystko obojętnie, wzruszając ramionami, gdy kolejny szaleniec podrywał się do samobójczego sprintu. Czemu się dziwić, finał - skonstatował.
    Do biura podróży Lato dotarł na kwadrans przed zamknięciem. Ukłonił się dziewczynie, rozmawiającej szeptem przez telefon z narzeczonym, który oderwał się na chwilę od ekranu w przerwie meczu. Lato rzucił wzrokiem na kolorowe plakaty i wywieszoną ofertę last minute. Poczekał, aż panienka skończy rozmawiać. Czym mogę służyć? - zapytała, gdy zaczęła się druga połowa spotkania. Chciałem ruszyć w podróż na antypody - odpowiedział Lato. Jakie ma pan wymagania: hotel, basen, morze, góry? - dociekała dziewczyna. Powinno być... ładnie. To wystarczy - rzekł Lato. Samolot odlatuje jutro. Proszę przygotować paszport. Płaci pan 12.80. Lato wyjął z kieszonki spodenek zwinięty na siedem części banknot. Rozprostował go i podał obsługującej. Reszty nie trzeba - rzucił. Panienka spojrzała na niego ze zdziwieniem i podziękowała z lekkim zażenowaniem. Podpisał się tam gdzie trzeba i wypełnił wszystkie puste miejsca, a ptaszki luźnym stadkiem pokryły kilka niezbędnych formularzy. Złożył na siedem części potwierdzenie wpłaty i bilet. Kiedy zbierał się do wyjścia, dziewczyna zapytała: a właściwie, co pan tutaj robi o tej porze? Nie ogląda pan telewizji? Przecież finał!
    No właśnie. Finał - odpowiedział Lato. Papierki włożył do kieszonki, kopnął piłkę przed siebie, ukłonił się, wyszedł, delikatnie zamykając drzwi. Na wykładzinie zostały tylko ślady po korkach i mały, podłużny liść. Chyba sosnowy.

FINał


Strona główna
Mydło Sport 
16.01.2001