Tyle zarzutów, propozycji i życzeń. Mamy nadzieję zyskaliśmy trochę
na wiarygodności i teraz więcej osób będzie mogło uwierzyć w możliwości
wolnej prasy. Uwierzyć tak, jak uwierzył nam nie byle kto, ale sam BARTEK
YACHYMEK. Oto fragment jego listu, który niedawno odnaleźliśmy wśród naszej
przebogatej redakcyjnej korespondencji (dziękujemy wszystkim za wakacyjne
pocztówki!!!):
Droga Redakcjo! Właśnie przypłynęliśmy do Drucianej Gnidy. Jest
tu świetnie! Chciałem sobie zrobić fryzurę jak radziliście ale zamiast
fragmentów napisanych kursywą wyciąłem te tłustym drukiem
i teraz wszyscy się ze mnie śmieją. No ale do rzeczy. Nazwa miejscowości
do której dotarliśmy budzi w nas głęboki niesmak. To skandal! Druciana
Gnida to jawna kpina z wszelkich wartości! Jako wasz stały czytelnik wiem,
że zawsze staliście na straży moralności i dobrego smaku. Dlatego wierzę,
że i tym razem nie zawiedziecie. Niecierpliwie czekam na waszą interwencję
w celu zmiany tej ohydnej nazwy. Jak zwykle nie zawiedliśmy. Postawiliśmy
MSW ultimatum: albo zmiana nazwy, albo Boguś Kaczyński wystąpi w swoim
następnym programie telewizyjnym nago. Podziałało i po zaciętych rokowaniach
wypracowaliśmy kompromis, czyli zmianę jednej litery i obcięcie dwu. Teraz
Druciana Gnida nazywa się Ruciane-Nida (patrz fot.). My - idole mass mediów
zawsze się jakoś dogadamy.
|
![]() |
Otwieram gazetę - Bartek Yachymek. Włączam TV - Bartek Yachymek. Wychodzę
na ulicę - na bilbordach Majkel Dżekson i Bartek Yachymek. W radio - uff!
Warszawska Jesień. Bartek Yachymek to niewątpliwie najnowsze bożyszcze
tłumów i pupil massmediów. Nawet w radiu kiedyś będą musieli przerwać rzępolenie,
a wtedy...
Kim jest ten człowiek? Najpierw tytułem wstępu - jego wymiary: 186-91-86-92
wew. 450. Dzwonię. Oczywiście niebingo. Numer zablokowany, aby fani nie
zdezorganizowali Bartkowi życia prywatnego. Aby uzyskać połączenie, korzystam
z kanałów dyplomatycznych. I, już po chwili...:
Bartek Yachymek: Słucham?
Jorge Luis Borges: Cześć, Bartek! Tu "Słoneczni Zbiórka"! Czy
możesz udzielić nam krótkiego telefonicznego wywiadu? Kim jesteś, jak zostałeś
idolem, jakie masz hobby, jaki znak zodiaku, twoja pierwsza miłość, jaki...
B.Y.: Wiesz, Jorge, ja raczej stronię od prasy...
J.L.B.: Rozumiem. Taki element imidżu. W takim razie przeprowadź
wywiad sam ze sobą.
B.Y.: A, to z chęcią!
|
![]() |
B.Y.: Och! To z pewnością Ci nie grozi. Ale powiedz: jak zostałeś
idolem?
B.Y.: Wiesz, najważniejsze, to mieć to coś. Ja mam nawet dwa.
Jedno schowałem na później.
B.Y.: Och! Czyli już dzisiaj planujesz wielkie kambek!
B.Y.: Nie mów ciągle: "Och!". A w sprawie kambeku - jeśli chcesz
na poważnie bawić się w bycie idolem, musisz przewidywać sytuację na parę
ruchów na przód. Ci, którzy tego nie zrozumieją, będą tylko chwilowymi
gwiazdami, jak Peter von Buynoffsky albo Majkel Dżekson.
B.Y.: Przecież Majkel Dżekson jest królem popu już od paru ładnych
lat!
B.Y.: Chyba żartujesz? To nie on! Co kilka miesięcy podstawiają
kolejnego statystę. Dlatego za każdym razem jest zupełnie inny. Prawdziwy
Majkel Dżekson był synem polskich kolejarzy, a ten obecny, to jakiś tam
książę światłości.
B.Y.: No co ty! Skąd to wiesz?
B.Y.: U nas, w szołbiznesie, dowiadujemy się o takich rzeczach
natychmiast.
B.Y.: Powiedz jeszcze: jak wielką rolę w wylansowaniu Ciebie
na idola odegrała redakcja "Słonecznych-Zbiórka!"? Podobno 2/3 kartek,
jakie dostali w ciągu ostatnich wakacji, to kartki od Ciebie?
B.Y.: To śmieszne! Według mnie, to raczej ta gazeta próbuje
odcinać kupony od mojego sukcesu!
B.Y.: Rozumiem. Powiedz jeszcze tylko o swoich planach na przyszłość.
B.Y.: Jak skończę z Tobą rozmawiać, to pójdę do kuchni coś zjeść.
B.Y.: To fantastyczne! Czyżby władca pocztówek sam robił sobie
kanapki?
B.Y.: Sprawia mi to prawdziwą przyjemność!
B.Y.: W takim razie życzę: smacznego! Dziękuję za wywiad. Wspaniale
się z Tobą rozmawiało!
P.S. Na specjalną prośbę ambasady Republiki Argentyny w Warszawie, wywiad z Bartkiem Yachymkiem próbował przeprowadzić Jorge Luis Borges (1904-1988). | ![]() |
Chej! To ja - Głośna Iga! Chciałam właśnie dla was napisać kolejny piorunujący artykuł, tym razem o wyśmienitej transylwańskiej kapeli "Deci Doamnavoastra vreti sa sinucideti azi?" grającej zupełnie odjechane smarcknoisowe przeróbki Debussy'ego, gdy zadzwonił telefon:
Ja: Słucham?
On:Głośna Iga? To ty? Tu Majkel Dżekson!
Ja: Michael Jackson?
M.Dż: No - król popu, bożyszcze tłumów...
Ja: A, już pamiętam.
M.Dż: Słuchaj, mój pokój jest oblężony przez fanów. Może chciałabyś
przeprowadzić ze mną wywiad?
Ja: Nie, wiesz, jestem zajęta...
M.Dż: Oj proszę, chociaż dwa pytania!
Ja: No, dobra. Niech ci będzie... Ostatnio jadąc autobusem czytałam
przez ramię pewnej pani artykuł o tobie. Artykuł nosił tytuł: "Książę światłości
zstąpił". Do tej pory myślałam, że to miano przysługuje naszemu Panu i
Zbawcy Jezusowi Chrystusowi, a tu taka niespodzianka! Jak to wytłumaczysz?
M.Dż: Co to była za gazeta?
Ja: Chwilę, dziubasku. To ja zadaję pytania. To był "Teletydzień".
M.Dż: No, cóż. Nie wiem, kim jest Chrystus, ale to pewnie równy
gość, skoro miał taką samą ksywę jak ja. Nie rozumiem, dlaczego teraz mnie
tak nazywają. Spytaj się moich speców od reklamy. Może chodzi o to, że
tak fajnie wyglądam na teledyskach? Wiesz, latam i znikam... Poza tym zobacz,
jak świetnie mówię po polsku. Tylko książę światłości potrafi mówić we
wszystkich językach świata.
Ja: Nie kituj! Przecież doskonale wiemy, że jesteś synem dwóch
polskich kolejarzy!
M.Dż: [...]! Fuck... Jak nie wierzysz, to spytaj się moich speców
od reklamy!
Ja: Koniec wywiadu?
M.Dż: Nie no, sory, spytaj mnie jeszcze o coś, proszę...
Ja: Opowiem ci swój niesamowity sen. Śniło mi się, że wychodzisz
z hotelu. Fani szaleją i okrążają cię. Wtedy zaczynasz rosnąć. Jesteś coraz
wyższy i wyższy, aż w końcu głowa ginie ci w chmurach. Fani sikają z rozkoszy
w majtki i wyrywają sobie nawzajem włosy w ekstazie, a ty schylasz się,
bierzesz garść wielbicieli i zjadasz ich. Reszta krzyczy w stanie permanentnego
orgazmu: Majkel, eat me, eat me too!
M.Dż: No cóż. Nie jest to wcale nadzwyczajny sen. Ja też taki
miałem. Zresztą planuję wykorzystać ten motyw podczas kolejnej trasy. Moi
spece od reklamy uważają, że to fajny pomysł.
Ja: Cóż. W takim razie - smacznego!
Nie napiszę wam dziś o tych zakręconych transylwańcach. Może innym razem. Swoją drogą wkurza mnie, gdy idole dezorganizują mi życie prywatne.
Wiele osób może być zaskoczonych - gdzie jest Arnold Schwarzenegger, gdzie Arni? Odpowiedź jest prosta: Arnoldzik został zdyskwalifikowany, gdyż jest zbudowany nie z gumy, a z plastiku (pamiętacie Terminatora II?). Człowiek tak wyrachowany nie zasługuje nawet na to, by zająć drugie miejsce niesłusznie przyznane Krzychowi Zanussiemu, którego jeszcze raz najmocniej przepraszamy i pozdrawiamy (Zanussi wunscht bussi!!!).
W poprzednim odcinku Som Nam Boulique, zaskoczony przez mierzwę przeznaczenia, na wędrówkę wyrusza; napotkany w sklepie rowerowym Musorgski cel wędrówki mu skwapliwie wyłuszcza; "Dookoła świata? Mod, to jest wielkie !". Piorun go zabija, ten nowy się budzi i pod przęsłem nocy do Kantonu umyka.
Pies Bażant, pomknąwszy polami ryżowymi XVII-wieczną drezyną i uprzedziwszy
bieg rzeczy, natknął się na Wietnamczyka Som Nam Boulique'a w lewo idącego.
Ho Chi Minh zarzekł: Niechaj nikt, kto szuka, widzi. Luis Bunuel, zarzuciwszy
beret: "Kto nie rzuci wszech dobytek swego i strzepnąwszy piany z ust swych
znaleźć nie idzie, niech będzie potępiony".
"Znajdę Boulique'ów!" zakrzyknął Som Nam i wskoczywszy do rybiarni,
zjadł rybę. Z nią grzybek Mun prześliznął się niepostrzeżenie obok śledziony.
Kantonem przemknęła grupa nowoczesnych rowerzystów, która w garniturach
na wiec zrzeszenia grzebieniarzy przemknęła. Cech ów trudni się ostrzeniem
mioteł, grzebieni i szczotek do paznokci; rewolucję dokonywać wszak należy
w każdych warunkach. Tu cios w plecy otrzymasz połyskliwie wycyzelowaną
książeczką Mao. Mówi się tu i ówdzie: "Przeżuwaj ryż, a nadejdzie godzina",
choć są to informacje niepewne.
Orientalny Kanton to mit. Miejscowe władze, dbając o utylitarność urbanistyczną,
zburzyły dom rodziny Zdeng Wu. Pagoda o klepkach w stylu Mobius ustąpi
miejsca dworcowi a la Gropius, zwieńczonemu nowoczesnym, dwupasmowym pasem
startowym dla rowerów odrzutowych. Szukając Boulique'ów, dom Zdeng Wu nawiedził
i herbatę zaparzył sam Nam Boulique. Zginął przygnieciony atmosferą wieczoru.
Po zmartwychwstaniu drezyną umyka... C. D. N.
W ostatnim numerze "Słoneczni-Zbiórka!" ukazała się krzyżówka. Niestety
- okazało się, że rozwiązanie jej przekracza wasze możliwości intelektualne.
Nikt nie nadesłał poprawnej odpowiedzi. Z drugiej strony to dobrze, bo
nagroda - komplet żaroodpornych rondli - po zaciekłej walce, utonęła w
rzece.
Serdecznie dziękujemy za pozdrowienia z wakacji. Wśród nadawców pocztówek
z letnich wojaży wylosowaliśmy ofiarę naszego jubileuszowego numeru (jeszcze
raz gorąco pozdrawiamy naszego nowego idola - trzymaj się, Bartek!).
Dziś mamy dla was jeszcze wiecej atrakcji. Po pierwsze - czy to nie
wspaniałe! - możecie wysłać do nas pozdrowienia z okazji ukazania się 10.
numeru "Słonecznych-Zbiórka!". Oto wzór:
Adres:
Redakcja "Słonecznych-Zbiórka!"
ul. Remi Szewska 16/60 (=0,266...)
03-550 (= -547) Warszawa
I treść:
Kochana Redakcjo!
Od lat jestem jednym szeregu Waszych zagorzałych wielbicieli waszego
pisma. Gdyby nie Wy, stracilibyśmy rozeznanie w świecie elit intelektualnych
i pewnie wybralibysmy sobie jakiś fałszywych, pożałowania godnych idoli.
Bardzo Was szanuję i pozdrawiam, szczególnie z powodu 10. numeru gazety.
Z tej okazji wysyłam pocztą 100 nowych złotych na pokrycie kosztów jubileuszowej
balangi. Niestety, obowiązki nie pozwalają mi wyrwać się z domu. Bawcie
się dobrze! Myślami będę z wami.
(tu czytelny podpis, najlepiej drukowanymi literami, oraz wymiary
i hobby)
Drugą atrakcją tego, jakże udanego, numeru jest rebus:
Przychodzi taki moment, gdy idol ma dość. "[...] się!" mówi na początku
kolejnego wywiadu i znika z życia publicznego.
Tak zniknie kiedyś Majkel Dżekson, czy Bartek Yachymek, tak rozpłynął
się w medialnym niebycie wykreowany niegdyś przez nas Peter von Buynoffsky,
twórca awangardowej poezji, a konkretnie jednego, ale za to powalającego
wiersza p. t.: "PUPAPUMEX". Po prostu - któregoś dnia prestiżowe brukowce
przestały drukować jego zdjęcia na okładkach, politycy nie chcieli już
umawiać się z nim na randki, nastolatki zaczęły sikać w majtki przed portretami
innych idoli.
Dlaczego tak się dzieje? Pomyślałem, że najlepiej na takie pytanie
odpowie mi upadłe bożyszcze. Nie dodzwoniłem się jednak do Petera von Buynoffsky.
Tym razem nie dlatego, że telefon był zablokowany, aby fani nie zdezorganizowali
życia prywatnego... Nikt nie podnosił słuchawki. Postanowiłem odszukać
ex idola.
Drzwi jego skromnego mieszkania (skromność była jednym z elementów
imidżu) otwiera mi zgrzybiała staruszka.
- Jestem kustoszką izby pamięci Petera. - mówi.
- A, to przepraszam, przyjdę kiedy indziej.
- Nie, niech pan wejdzie, tu dawno nikt nie zaglądał...
Wchodzę. Kobieta oprowadza mnie po mieszkaniu.
- Tu siadywał, tędy chadzał... - opowiada historie z życia wzięte -
O! A tu, na tej aksamitnej poduszeczce... pióro, którym napisał TEN wiersz.
- informuje kustoszka - i stołek na którym siedział, gdy skreślił pierwsze
słowa... "pupa... pu..mex" - wzruszenie odbiera jej głos. - Niestety! -
dodaje groźnie - nie mamy oryginalnej wersji arcydzieła!!! Wykradły go
te Hieny ze "Słonecznych - Zbiórka!"... To oni zniszczyli Petera! Korniszony!!
[...]!!!
Robi się gorąco. Wpisuję się do księgi pamiątkowej i wychodzę.
Na klatce schodowej spotykam zarośniętego, poplamionego, ale wesołego
Petera von.
- Cześć Czewara! - Woła do mnie.
- Salve Peter!
- Jaki Peter?! Piotrek jestem!!! Chodź do baru. Na pierogi.
Idziemy. W barze:
- Jak ci Piotrze w nowej roli? - pytam ostrożnie.
- Genialnie! Wreszcie mam czas dla siebie! Bycie idolem to wykańczająca
robota.... Ciągle tylko panienki i panienki. Błe.
- No dobra, a czy łatwo było wrócić do normalnego życia po tych hostessach,
kadilakach i miliardach dolarów?
- Wiesz... Pomogliście mnie wylansować, pomogliście też odwyknąć od
świateł ramp, czy jak to się tam mówi. Skorzystałem po prostu z gry: "zostań
idolem", którą wydrukowaliście w dziesiątym numerze z tą różnicą, że startowałem
z mety, kiedy spotykałem żabę, mijałem ją obojętnie, jeża - uśmiechałem
się głupkowato, Bogusia Kaczyńskiego - straszyłem go MSW, a kiedy nadziałem
się na Papieża, przezywałem go : "listonosz, listonosz!", on wtedy do mnie:
"kto się przezywa, sam się tak nazywa" i tak zostałem doręczycielem pocztowym.
- Fantastycznie. Czy dostanę od ciebie w związku z tym autograf?
- Co ty, to już minęło... Mam wstręt do autografów. Mogę ci dać najwyżej
stempelek.
- O kurcze!
- Pa!