Zlot Fanów
The Lake 2002 
Informacje na temat ogólnopolskiego zlotu fanów

Strony podobne:
Działalność -->
Informacje
ZloF 2002
>     ZloF - opinie
Kubek
Berlin 2000
ZlOZ
Technikalia
Lista dyskusyjna -->

Strony wyżej:
Fanklub -->
Strona główna

No i stało się! Pierwszy, po tzw. ZlOZ-ie, polski zlot fanów muzyki Mike'a Oldfielda THE LAKE 2002 przeszedł do historii, pozostawiając po sobie moc wspomnień, chwil, do których jeszcze często będziemy powracać...

Rzecz zaczęła się w piątek. Odnotujmy, że pierwszy przybył Łukasz Miśkiewicz, zmęczony pielgrzym ze Stalowej Woli. Razem odebraliśmy z autobusu Justynę, Kaśkę oraz Huberta (jeśli wydaje się Wam, że widzicie na jakimś zdjęciu młodego Oldfielda - to właśnie Hubert:). Chwilę potem zjawiła się ekipa w Warszawy w składzie: Katz, Kamillo i Bazyli z Bazylianką. Tak więc doliczając Mandiego i Renatę, zgraniętych po drodze, brakowało tylko Trzypiona i Kajki, którzy utknęli w korkach, oraz Drogiego, który na dobre ugrzązł na jakiejś faszystowskiej budowie... W każdym razie po zrobieniu zakupów w Węgorzewie udaliśmy się do Kalu, na zaklepane wcześniej pole namiotowe. Tam czekała już Alex (wyobraźcie sobie, że to był dzień jej urodzin!). Co tu dużo pisać - widok na jezioro Święcajty przy bezchmurnym niebie to jest właśnie to (kto był ten wie:).

Rozstawiliśmy sprzęt, namioty i inne, i zaczęła się impreza. Na początek poszło nagranie koncertu z Katowic. Nie da się opisać jakie to robiło wrażenie. Dźwięk był czysty jak kryształ, odbijał się od brzegów jeziora i wracał łagodnym echem... ech... dla takich chwil warto żyć. Tu gwiazdy, tam wschód księżyca (była pełnia), tu Mike gra Let There Be Light... Ech...

Następne danie - prócz kiełbaski z ogniska - koncert TB2 z Edynburga. Niesamowita sprawa, całkiem inaczej oglądało się to w takim gronie... Następnie deser (lub jak kto woli - miętowy opłatek;), czyli Sens życia Pythonów i Oldfieldowe kawałki wideo różnej maści. Ogólnie piątkowy wieczór i noc była przepełniona wyśmienitą zabawą do godziny 4-tej... Piwo lało się strumieniami, kiełbaski latały w tej całej ogólnej euforii, podnieceniu... I urwał się film ;-)

Sobota powitała nas goooorącem straszliwym - kto wytrzymał w namiocie to pewnie tylko dlatego, że nie miał sił, żeby przenieść się na zewnątrz. Woda w jeziorku zapraszała, ale w sumie niewiele osób się odważyło pochlupać (chyba tylko ja z Mgiełką i Bazylia ze swoją Agnieszką). Oglądaliśmy gazetki DarkStar, które przywiozła Kaśka. Słuchaliśmy muzyki jakiegoś Majka, syna rybaka czy jakoś tak... Oczywiście nie byłby to zlot fanów Oldfielda gdyby nie było Amaroka! To jest to, zachodzące słońce, wakacje, grono przyjaciół dookoła i Summer Bel Canto w tle! Aż się łezka w oku kręci...

W końcu doszliśmy do klasyki światowego rocka (szlagiery takie jak np. The Final Countdown Europe). Trzypion kupił dwie tony różnej chabaniny i zrobił na grillu pyszności pierszej klasy, mniam. Pojawił się Grucha, którego nie zmogła żadna zawierucha, gdy usiadła mucha bez kożucha... Ups, przepraszam, poniosło mnie ;-)))

Przyszła pora na wieczorek sportowy, czyli na siatkówkę (i jazdę konną, jakby nie było). Szkoda tylko, że piłka była lekko dziurawa i trzeba było pompować co 10 minut :). Bazylia ciągle szukał kogoś kto pograłby z nim w nogę, biedaczek (chociaż kto był bardziej biedny - czy on, czy Bazylianka, którą brutalnie zmusił by z nim grała?;), ale za to zrobił pokaz MVR, która na dużym ekranie i z takim dźwiękiem robiła naprawdę potężne wrażenie. Swoją drogą ten pokaz zainteresował nie tylko nas, ale też około 20 innych osób, które stały z tyłu i po prostu patrzyły. Ech, ten Snow Cavern...

Następnie punkt kulminacyjny zlotu - Braindead... Ooooooohhh yaeaahh!!! Rozwałka, flaki, krew i... salwy śmiechu. W sumie szczęście, że zdążyłem zjeść swoją kiełbaskę nim Martwica mózgu się na dobre rozkręciła. Lały się rzeki browaru, a jakby tego było mało to Mandi przywlókł jeszcze 5 literów jabcoka...

Monthy Python i Święty Gral dobił i tak już zmęczone od śmiechu mięśnie przepony. Jak zawsze prześmieszny... Po filmie ekipa zgromadziła się przy rozpalonym w międzyczasie przez Gruchę ognisku, żeby zagrzać trochę swoje... ciała. Justyna robiła wszystkim masaże, ja przekonywałem Bazyliankę, że ten Bazyli to kawał drania i w ogóle lepiej od takiego trzymać się z daleka... A potem? Ogólnie rzecz ujmując to bardzo dużu seksu (tylko Katz biedny zasnął łaskocząc... no ale dobra, bo mnie swoją Granadą rozjedzie i będę miał za swoje;). Mandi i Grucha zasnęli przy ognisku, Renata też wymiękła. Sobota się skończyła przed 5-tą nad ranem.

Namioty rano - tradycyjnie - zamieniły się w szklarnie i nie dawało się spać (nawet Salewa wymiękł:). Swoją drogą jak tak spałem na samym materacu to jakiś ptaszek narobił mi na spodnie. Niesprawiedliwie, bo Kacprowi tylko na śpiwór! :)) Do niedzielnej jeziorowej wody wskoczyło tym razem więcej osób. Było wiele radości :-)

Niedziela była niesamowita! Nie wiem - może chodziło o to, że już się trochę nawzajem poznaliśmy, obwąchaliśmy zakamarki... Była zabawa, muzyka, sport, seks oralny (i ja nie będę mógł pokazać fotek, dlaczego!?:), picie porzuconego wina (Mandi, you bastard!;), rozmowy, noszenie wrzątku i wiele, wiele innych... Ale niestety - trzeba było się rozstać. Koniec zlotu zbliżał się nieubłaganie... Ale w tle mieliśmy Ommadawn, zachodzące słońce... Dla takich chwil naprawdę warto żyć.

Około 20-stej przyszła pora na ostatnie uściski, pocałunki... No i THE LAKE, to wszystko, przeszło do historii, pozostawiając trwałe ślady w pamięci, no i w sercu...

Podsumowując - to był naprawdę udany zlot - dopisało wszystko, no może prócz frekwencji, choć dochodzę do wniosku, że coś większego mogłoby się okazać spędem, a tak... kameralny nastrój, świece... ;-))) Mam nadzieję, że w przyszłym roku spotkamy się wszyscy w Kalu na THE LAKE 2003.


Przeczytaj jeszcze opinie o zlocie.


przygotowal: Łukasz Jedynasty, 20.10.2008
-*Wieści*- -*Fanclub*- -*Artysta*- -*Dzieła*- -*Mapa serwisu*- -*Kontakt*- -*English*-