Osiem tysięcy wielbicieli Mike'a Oldfielda zgromadził jego
pierwszy w Polsce koncert. Angielski gitarzysta promował nowy
album "Guitars". Wystąpił w niedzielę wieczorem z
kameralnym, sześcioosobowym zespołem, w towarzystwie
czterech pań. Wykonał słynne "Dzwony rurowe" i największe
przeboje, w tym "Family Man". Zgotowano mu entuzjastyczne
przyjęcie.
Mike Oldfield przeszedł do historii rocka wydaną w 1973 r. płytą
"Tubular Bells". Później nagrał jeszcze dwie części tego albumu, ale
żadna nie powtórzyła sukcesu pierwszej.
Z dzisiejszej perspektywy Oldfield jest twórcą, który ponad ćwierć
wieku wyznaczył kierunki rozwoju world music opartej na
brzmieniach etnicznych. Pokazała to zwłaszcza pierwsza część
koncertu. Usłyszeliśmy w niej obok motywów celtyckich, rytmy i
aranżacje afrykańskie. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że tak
świetnie sprzedające się ostatnio albumy, jak choćby Enigmy,
inspirację czerpały właśnie z dorobku Oldfielda. Wykonując dziś
muzykę rozpisaną na tajemniczo brzmiące syntezatory, paradoksalnie,
wpisuje się w najmniej ciekawy, bo komercyjny nurt współczesnej
muzyki. To, co było twórcze kiedyś, dziś wypadać może mniej
przekonywająco.
Złe wrażenie, które mogło powstać w pierwszej części koncertu,
Oldfield zatarł jako gitarzysta. W tej kategorii zalicza się do elitarnej
grupy instrumentalistów, których brzmienie rozpozna każdy. W jego
utworach było coś z ducha muzyki Celtów, irlandzkiej kobzy, nie
brakowało wysokich, wibrujących rockowych dźwięków. Słuchanie
solówek Oldfielda stało się wielką muzyczną ucztą, zwłaszcza w
środkowej części koncertu poświęconej prezentacji czterech
kompozycji pochodzących z wydanego miesiąc temu, znakomitego
albumu "Guitars". Na kilkanaście minut zawładnęła Spodkiem
nastrojowa gitarowa muzyka "Cochise", "Embars", "Muse" i "Summit
Day". Oldfield, szczególnie w brzmiących z hiszpańska partiach gitary
akustycznej, wspiął się na szczyty swoich możliwości.
Wtedy przyszedł czas na "Tubular Bells". Oldfield wybrał drugą część
suity i zagrał ją w perfekcyjnym, porywającym stylu. Właśnie ta
kompozycja ukazała w całości precyzję jego muzycznego warsztatu,
ale i siłę drzemiących w nim emocji. W najbardziej wyrazisty sposób
było to widać, kiedy bił w dzwony rurowe podkreślając efekt
równoczesnym uderzeniem w gong.
Już w pierwszej części koncertu znalazła się piosenka "Shadow on the
Wall", zapowiedź największych przebojów wykonanych na bis.
Zaśpiewała je czarnoskóra wokalistka Patsy. To ona zastąpiła
Maggie Reilly w "Moonlight Shadow". Tłum słysząc pierwsze dźwięki
melodii i widząc gest Oldfielda zapraszającego do tańca, bez wahania
ruszył pod scenę. Nie zabrakło "Family Man", a gdy fani domagali się
dalszych bisów - powtórki z "Tubular Bells", która zakończyła
półtoragodzinny koncert.