Jutro w Katowicach koncert Mike'a Oldfielda - legendy lat 70.
Chociaż żadna z jego następnych płyt nie dorównała fenomenalnemu
debiutowi "Tubular Bells" z 1973 r., Oldfield nadal cieszy się dużą popularnością. Dowód:
Międzynarodowa Unia Astronomiczna nazwiskiem artysty, który interesuje się lotnictwem i fantastyką
naukową, ochrzciła jedną z planetoid.
Oldfield rozpoczął swoją karierę mając 14 lat. Rzucił wtedy szkołę i występował z siostrą Sally w małych klubach folkowych. Tuż przed osiągnięciem pełnoletności grał na gitarze basowej w zespole Kevin Ayers and The Whole World. Jakiś czas przed tym, jak w wieku 20 lat dopadł go oszałamiający sukces Mike spostrzegł, że po zablokowaniu głowicy kasującej w magnetofonie, można na jednej taśmie nagrywać wiele instrumentów. Był na tyle zaintrygowany swoim odkryciem, że zaczął eksperymentować z różnymi brzmieniami.
Studio na korcie
"Tubular Bells" ("Dzwony rurowe") - debiutancka i zarazem najlepsza płyta Oldfielda - powstawała w przedziwnych okolicznościach. Po rozpadzie Kevin Ayers and The Whole World Oldfield nagrał taśmę demonstracyjną z własną muzyką. Mimo, że spodobała się właścicielom firm fonograficznych, uznali ją jednak za zbyt mało komercyjną. Zaryzykował tylko Richard Branson, właściciel sieci sklepów z tanimi płytami, który marzył o własnej wytwórni. Trafił w dziesiątkę. "Tubular Bells" odniosły gigantyczny sukces. Płyta, która do dziś sprzedała się w 16 mln egzemplarzy, stała się podstawą sukcesu Virgin Records, kampanii płytowej, mającej dziś nawet własne linie lotnicze.
Ale początki nie były łatwe. Branson za pożyczone pieniądze kupił pod Oxfordem dom. Tam, na korcie do squasha powstało studio nagraniowe. Obaj panowie nie mieli jednak pozwolenia na nagrywanie w nocy. Jeden z sąsiadów skarżył się policji na hałasy dobiegające ze studia. By dokonać nagrań Branson wystawił na czatach kolegę, który za pomocą dzwonka miał alarmować o przyjeździe policji. Kiedy pojawiali się stróże prawa, muzycy jakby nigdy nic popijali w kuchni kawę.
Pracowali nad płytą przez rok. Oldfield sam grał na 21 instrumentach, cierpliwie i starannie nagrywał, ścieżka po ścieżce, popową symfonię. Utwór składał się tylko z dwóch, mniej więcej 20-minutowych, części. Pierwsza nagrana została w tydzień, druga zabrała wiele miesięcy. Uzyskane brzmienia dały wrażenie jednoczesnego grania na żywo kilkudziesięciu osób. Jeszcze dziś, po dwudziestu kilku latach, dzwony rurowe, które słychać w finale kompozycji niemal powalają słuchacza intensywnością i czystością swojego brzmienia. Album "Tubular Bells" o numerze seryjnym V2001 pojawił się w końcu w sprzedaży w 1973 r. Okazał się płytą epokową, a samemu Oldfieldowi zapewnił wpisanie do "Who is Who". Tuż obok Paula McCartneya.
Pionier Klipów
Warto też pamiętać, że "Tubular Bells" jako jeden z pierwszych na świecie utworów miał swój własny klip promocyjny. Archiwalny czarno-biały film odnaleziony przez redaktorów telewizyjnego programu "The Grez Old Whistle Test" był emitowany w telewizji blisko osiem lat przed wprowadzeniem przez firmy fonograficzne teledysków. Na klipie widać było przede wszystkim dziesiątki postaci, które zjeżdżając na nartach z ogromnego zbocza, przewracały się w śnieg.
"Tubular Bells" obok "Dark Side of The Moon" Pink Floyd była najczęściej odtwarzaną kompozycją w sklepach muzycznych. Doskonale bowiem demonstrowała możliwości uzyskania krystalicznie czystego dźwięku na płycie kompaktowej. Sukcesu tej niezwykłej kompozycji nigdy już nie udało mu się powtórzyć. Co prawda muzyk wylansował kilka interesujących przebojów, jak "Moonlight Shadow", "Five Miles Out" czy "Family Man", ale "Tubular Bells" zawsze jest stawiane na pierwszym miejscu. Tego brzmienia nie przyćmiła nawet nagrana w 1992 r. "Tubular Bells II", stworzona na najnowocześniejszym sprzęcie. Gigantyczna promocja i przygotowana z wielką pompą premiera na zamku w Edynburgu została przez krytykę i fanów oceniona jedynie jako zgrabna imitacja swojej poprzedniczki.
Gitarowo
Najnowsza propozycja Mike'a Oldfielda, to płyta "Guitars", której premiera poprzedza jedynie o kilkadziesiąt dni katowicki koncert. Zgodnie z tytułem prym wiodą gitary: klasyczne w utworze "Muse", rockowe w przebojowym utworze "B. Blues" czy w "Four Winds" z iście Claptonowskim brzmieniem. Płyta jest różnorodna, jednak już w pierwszych sekundach każdego utworu rozpoznaje się charakterystyczne oldfieldowskie brzmienie i jego pomysły aranżacyjne. Nie ma tu sztucznego puszenia się umiejętnościami wirtuozerskimi, chociaż, jak wszystkie niemal płyty Oldfielda, jest to dzieło prawdziwie wycyzelowane brzmieniowo.
Podczas katowickiego koncertu Oldfield prezentować będzie przekrojowy program z kilku płyt, choć pojawią się też nowości. Najwięcej utworów pochodzić będzie z tegorocznej "Guitars" i oczywiście wspomnianej już "Tubular Bells". Na 100 procent usłyszymy przeboje "Moonlight Shadow" i "Family Man". Mike zapowiedział, że prawdopodobnie zagra kompozycje z planowanego na rok 2000 albumu, na którym znajdzie się muzyka ilustrująca ostatnie milenium. Bohaterami tych muzycznych opowieści będą m.in. Inkowie, Król Artur i rycerze Okrągłego Stołu, murzyńscy niewolnicy i Krzysztof Kolumb. Utwór z roboczym tytułem "Broad Sunlight Uplands" nawiązujący do II wojny światowej będzie zawierał fragmenty przemówień Winstona Churchila.
Katowicki koncert, który jest częścią światowej trasy Oldfielda "Then and Now Tour" z pewnością będzie wyjątkowy. Choćby z powodu nietypowego składu na scenie. Dotychczas Oldfield występował na koncertach z towarzyszeniem kilkudziesięciu muzyków.
Teraz towarzyszyć mu będzie zaledwie sześć osób, ale każda z nich nawet kilkanaście razy zmieni instrument. Aby zapewnić widzom dobry odbiór imponującej ilości brzmień, muzyk przywiózł ze sobą własne nagłośnienie, oświetlenie i scenografię. Organizatorzy koncertu - agencja Alma Art - zapewniają, że w katowickim Spodku wszystkie miejsca dla widzów będą siedzące. Bilety od 60 do 90 zł.