Mike Olfield poszedł śladem hollywoodzkiego przemysłu filmowego.
Wydał "Tubular Bells III", kolejną część swojego najsłynniejszego
albumu "Tubular Bells" z 1973 r., który sprzedał się w nakładzie 20
mln egz. Najnowsza płyta łączy nastrój monumentalnych nagrań z
początku kariery muzyka z przebojowością piosenek wydanych w
latach 80. na płytach "Crises" i "Five Miles Out".
W tajemniczą atmosferę nowych nagrań Olfielda wprowadzają nas
dźwięki szumiącego wiatru oraz pianina, które w "The Source Of
Secrets" przypominają muzykę do "Archiwum X". Rytm perkusji oraz
motywy syntezatora nawiązują do ostrej muzyki tanecznej. Tylko
brzmienie gitary Olfielda pozostało nie zmienione. Finałowe solo
zagrane w bardzo wysokich rejestrach jest jak echo dawnych
albumów. W miniaturze "The Watchful Eye" brzmi jak harfa, w
"Outcast" bardziej metalicznie.
Najbardziej zaskakujące w trzeciej części "Tubular Bells" są motywy
muzyki etnicznej. To ukłon w stronę muzycznej mody, choć trzeba
przyznać, że Olfield nie uległ jej całkowicie. Etnicznie brzmią
wyłącznie partie wokalne śpiewane przez Amar i przywołujące
muzykę Dalekiego Wschodu. Najwspanialszą wokalizę wykonuje
jednak Rosa Cedrón w "The Inner Child". Zagrane na akustycznej
gitarze "Serpent Dream" to odwołanie do flamenco i ducha słonecznej
wyspy Ibizy, na której mieszka Olfield i gdzie nagrana została płyta.
Różne będą oceny muzycznych autocytatów Olfielda. Starszym
fanom "Outcast" przypominać będzie dawny hit "Shadow On The
Wall", choć bardziej nasycony jest zagranymi po mistrzowsku
partiami gitarowymi. Młodsi potraktują utwór jak muzyczne odkrycie.
Podobne reakcje wywoła najbardziej melodyjny przebój "Man In
The Rain", w którym, głosem łudząco przypominającym Maggie
Reiley z "Moonlight Shadow", zaśpiewała Cara. Finał w "Far Above
The Clouds" budzi dreszcz emocji. Monumentalne dźwięki dzwonów
i gitary mogą poruszyć niebo i ziemię.
Rzeczpospolita
Wrzesień 1998
Nadesłał: Yaromeer