Po premierze
Incantations dało się zauważyć, że Mike rzeczywiście ostro pracował
nad swoją osobowością. Po niemal dwóch latach nieobecności pojawił się, ale jakże odmieniony... Zamiast nieśmiałego,
unikającego dziennikarzy odludka, stał się duszą towarzystwa, sympatycznym dziwakiem nie unikającym skandali
(cały świat obiegło zdjęcie Oldfielda, rzucającego płytą gramofonową, w pozycji mitycznego dyskobola - oczywiście całkiem nago).
Kiedy jednak Mike zaczął montować ekipę na pierwsze w swej karierze tournee, stało się jasne, że definitywnie
kończy z życiem w ukryciu. Zebrał grupę 50 muzyków (w tym 24-osobowa orkiestra i 16-osobowy chór) oraz 30 techników
i ruszył w trasę po Hiszpanii, Belgii, Francji, Niemczech i Danii kończąc ją w ojczystej Anglii. Występy były
niezwykle udane, a ich zapisem jest wydany latem '79 roku dwupłytowy album
Exposed.
Pierwsza płyta zawiera cztery części Incantations połączone
w dwie większe i skrócone o ponad dwadzieścia minut. Na szczęście owe skróty dodają tylko atrakcyjności kompozycji,
która na koncercie brzmi jeszcze monumentalniej, a jednocześnie bardziej wyraziście i zdecydowanie,
eliminując ewentualne dłużyzny. Urzeka i poraża intensywnością piękny głos Maddy Prior, a fleciści przez cały czas
imponują karkołomnymi solówkami. Orkiestra stanowi tu piękne tło dla gitarowych pasaży Oldfielda,
który czuwa nad przebiegiem całości, od czasu do czasu wtrącając swe sola. Piękny finał części czwartej przerywany
oklaskami publiczności...
Druga
płyta przynosi bardzo różniące się od wersji studyjnej wykonanie
Dzwonów Rurowych. Niektórzy uważają je za jedną
z bardziej udanych wersji, a Mike wykonywał ją jeszcze kilkakrotnie
w latach 80-tych, czasem mniej lub bardziej uproszczoną. Zarejestrowana na
Exposed pierwsza część
Tubular Bells
zaczyna się również fortepianem, z tym, że zespół gra niestety trochę jakby nierówno i niezbyt pewnie.
Szybko jednak łapie tempo, a utworu słucha się z olbrzymią ciekawością, oczekując zmienionej interpretacji
poszczególnych fragmentów. Mamy tu pewne elementy aranżacyjne przejęte z wersji orkiestrowej, więcej solówek,
piękne brzmienie trąbek, a także subtelne lub podniosłe fragmenty symfoniczne. Momentami brzmienie jest także
zdecydowanie rockowe. W finale brak Mistrza Ceremonii... Druga część jest skrócona do zaledwie dwunastu minut i
dużo jest tam ślicznych pasaży gitarowych czasem ostrych, czasem delikatnie akustycznych, na tle smyczków i
instrumentów dętych. Ciekawym jest fakt, że Oldfield miesza sola pochodzące z
Incantations,
Tubular Bells,
a nawet z
Guilty, tworząc fascynujący mix własnej twórczości w wydaniu koncertowym. Płytę kończy wspomniany
singiel
Guilty, również nieco inny od wersji studyjnej.
Publiczność reagowała owacyjnie, a Mike znalazł się u szczytu popularności.
Niektórzy mogli zadawać sobie pytanie, co jeszcze pozostało do osiągnięcia temu muzykowi.
Ale chyba niewielu wtedy przypuszczało, słysząc, że jego dłuższe kompozycje zostały rozdzielone jakby na
krótsze utwory, iż właśnie to będzie stanowić klucz do dalszej kariery Oldfielda...