Relacja z imprezy
Tak jak zaplanowaliśmy, o 7:15 pojawiliśmy się na dworcu Warszawa Wschodnia
w składzie: Trzypion, Moami, Kamillo, Adam i Owieczka. Po krótkim, acz nerwowym oczekiwaniu na Katza,
a także na usiłowaniu przekonania pani w kasie, że można kupić bilet w komunikacji przygranicznej
pojawił się Katz. Po odpaleniu kilku kopii "Zjebmakera" kiedy spóźnialski był już
dostatecznie pognębiony zainstalowaliśmy się w pociągu Ex 1811 do Szczecina przez Poznań.
Podróż do Poznania ubiegła w miarę spokojnie, jak na podróz w towarzystwie
Kamilla i Owieczki.
W Poznaniu rozpoczęliśmy namierzanie "Niewysokiej, dwudziestoletniej blondynki".
Po krótkiej chwili rzeczona się odnalazła i okazała się całkiem sympatyczną,
niewysoką, dwudziestoletnią blondynką. Po założeniu badge'a na wzmiankowaną podążyliśmy do kas
oraz do stacji jedzeniowej (bar "Ania") gdzie posililiśmy się wyrobem pizzobodobnym,
a następnie znowu zainstalowaliśmy się w pociągu, tym razem jadącym w kierunku Frankfurtu nad Odrą (a może Ospą?).
Podróż upłynęła na słuchaniu Mike'a z notebooka, rozwiązywaniu zagadek matematycznych i
ratowaniu Karoliny przed panem konduktorem (na nieszczęście swoje nie wiedział, że Dziadek
OZ jest nie tylko miłośnikiem muzyki Mike'a, a również miłośnikiem
kolei i przepisy ma w małym palcu).
Po drodze zgarnęliśmy jeszcze Pabla w Rzepinie i już w komplecie dojechaliśmy do
Frankfurtu.
We Frankfurcie zaopatrzyliśmy się w bilety do Berlina i
poranne gazety donoszące o szczegółach wydarzenia na które wybieraliśmy się,
a później wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Po przybyciu do Berlina namierzyliśmy Bramę Brandenburską i podążyliśmy
w jej kierunku. Po drodze za pomocą usług telefonii komórkowej
namierzyliśmy Tygryska, który po chwili pojawił się w czapce
Stańczyka i z rogiem Wojskiego w który co chwilę dął.
Następnie udaliśmy się powolutku w kierunku Siegessaeule do której
dotarliśmy po mniej więcej godzinie. Po przejsciu feuerwerke kontrolle
dostaliśmy się na teren imprezy, gdzie pod sceną spotkaliśmy Martina
i kilku jego kolegów. Koledzy poinformowali nas, iż byli świadkami cudu czyli
próby koncertu (około 14.00), gdzie Mike wystąpił w zielonym kombinezonie robola!!!
W międzyczasie trwała ożywiona wymiana
SMS-ów z Posh!-em mająca na celu odnalezienie się w tłumie który
gęstniał pod sceną. Po kilkunastu minutach wzmiankowanej wymiany
ustaliliśmy, że jesteśmy w mniej więcej tym samym miejscu.
Problem był w tym, że ani my nie wiedzeliśmy jak wygląda Posh!, ani
Posh! jak wyglądamy my. W pewnym momencie, tuż po wysłaniu kolejnego SMS-a
usłyszałem w pobliżu znajome 'Pi Pi'. Posh! był w okolicy! Machanie
czapkami i wrzeszczenie "POOOOOSH!!!!!!" przyniosło pozytywny
rezultat - Posh pojawił się w zasięgu wzroku, a raczej my pojawiliśmy
się w zasięgu jego wzroku, słuchu i głosu. Po chwili znaleźliśmy się w towarzystwie jeszcze
dwóch Duńczyków i niskiej, sympatycznej pani w średnim wieku. Po
chwili rozmowy zajarzyłem (Trzypion), że owa pani, nazwana przez Posh!a 'Carole'
to TA Carole :). Kamil zajarzył chwilę później i wówczas z okrzykiem uwielbienia
"Carole?! THIS Carole?!!!!!!" padł na kolana i zaczął bić pokłony.
Nastąpiła międzynarodowa konferencja dzięki której otrzymaliśmy od
Carole i Posh!a prawo do wykorzystywania materiałów z ich stron w naszym
serwisie (co uczynimliśmy). Dodatkowo Carole zgłosiła chęć
wstąpienia do naszego Fanklubu, co oczywiście przyjęliśmy właściwie:
"Yeeeeeeaaaaaaaaah!". Potem nastąpiła sesja zdjęciowa której efekty
znajdują się na stronach wszystkich uczestników spotkania:
http://www.carmay.com/, http://www.oldfield.dk/ i
u nas.
Następnie pomogliśmy Carole dostać się do wejścia dla VIP-ów
pracując jak lodołamacze w czasie torowania drogi przez tłum pod
sceną. A potem wróciliśmy na upatrzone miejsce pod sceną i
rozpoczęliśmy odliczanie do godziny "zero", czyli do 22:40, bowiem o
tej godzinie miał pojawić się Mike.
Po kilku średnio ciekawych zespołach (niemieckie coś a la Tuatara, potem
całkiem ciekawe Black Hole Sun w wykonaniu orkiestry symfonicznej z wokalistką Bobo,
i amerykańskiej gwiazdeczce - Pameli Falcon, która nie miała nic do ukrycia)
pojawili się filharmonicy i chór petersburski którzy zaprezentowali zszokowanej
publiczności "Odę do radości" z IX Symfonii Ludwiga van Beethovena.
Po nich pojawił się cienki jak "Polsilver" ckliwy Włoch grający na
fortepianie ckliwe włoskie melodyjki. Na szczęście mogliśmy się zająć obserwacją ekipy rozstawiającej
instrumenty Mike'a. Kiedy zakończył grać jeszcze pogadał trochę z konferansjerami
(widocznie instrumenty Mike'a nie były gotowe). Kiedy Włoch zniknął, na
scenie pojawił się sam Mike!!!
Chwilę porozmawiał z łysolem prowadzącym koncert o wszystkim i niczym
(powiedział m.in. że spodziewa się z obecną partnerką Fanny dziecka i że
The Millenium Bell to definitywnie ostatnie Dzwony w jego karierze, a teraz
pracuje nad projektem VR [Virtual Reality]). Kiedy wzmiankowany świecący
łysiną osobnik zniknął za kulisami, Mike się wyluzował, zdjął rękawiczki,
sprawdził ustawienie gitar, klawiszy, skręcił papierosa i zapalił.
Dużą chwilę później (Mike znikał i pojawiał się kilka razy ku konsternacji
oczekujących mas - właściwie nas olewając) pojawiła się reszta zespołu
i rozpoczął się KONCERT.
Mike najpierw przypomniał kilka starszych utworów
(niestety, UDAWAŁ TUBULAR BELLS ! próbował wstrzelić się w klawisze, ale
mu nie wychodziło ! więc udawał, że coś brzdąka), a potem większość utworów
z The Millenium Bell. Koncert zakończył się tuż przed północą, co nas nieco
rozczarowało. Oczekiwaliśmy raczej, że dzwon zabrzmi dokładnie o północy.
No cóż, przynajmniej mieliśmy okazję wysłuchać koncertu i zobaczyć Mike'a.
Po krótkim odliczaniu nadszedło Y2K i jakoś nie brakło prądu, a Mike nie
zniknął. Mike wraz z prowadzącymi i Fanny zaczął wspólne odliczanie. O północy
hektolitry szampana wystrzeliły nad półmilionowy tłum. Rozpoczął się za to pokaz świateł
zsynchronizowany z muzyką Mike'a (specjalnie skomponowanyna tę okazję utwór
Berlin 2000). Kiedy publika odwróciła się plecami do Mike'a udało się zrobić
jeszcze parę fotek. Może dlatego, że staliśmy przez 6 godzin pod basowymi
głośnikami, a może dlatego, że byliśmy zmęczeni po 10 godzinach podróży, Berlin 2000
nie przypadł nam szczególnie do gustu.
Powrót odbył się w miarę spokojnie i chyba nie ma co się rozpisywać (rozpiliśmy Bolsa
na rozgrzewkę na dworcu Berlin FridrichStrasse i spaliśmy wtuleni w siebie we Frankfurcie)
KONIEC