Mike Oldfield zmienił muzykę pop poprzez "Dzwony Rurowe", teraz ma
nadzieję, że znów mu się to uda, tym razem dzięki komputerowi.
Nie da się nie lubić Mike'a Oldfielda. No, dobra, da się. Ale to
pomaga przyjemniej spędzić czas, gdy siedzi się w jego ogromnej
rezydencji Buckinghamshire (to tylko jego "biuro", jak sam mówi;
rezydencję "domową" ma nad Tamizą przy Marlow), pijąc jego herbatę i
grając w jego nową grę komputerową - będąc otoczonym przez rzędy
głośników, ogromne ekrany, komputery, syntetyzatory, gitary i stoły
mikserskie, wszystko to prawdopodobnie jest więcej warte niż produkt
krajowy brutto Belgii.
Co robi człowiek z resztą swego życia, gdy wieku dziewiętnastu lat
zdobył uznanie krytyków, światową sławę i olbrzymią fortunę (25
milionów funtów i ciągle rośnie, mówią "znający się na rzeczy"). Jak
"przebić" tak niespodziewany przebój jak "Dzwony Rurowe",
imponujący instrumentalny album z 1973 r., który zapoczątkował
New-Age'ową "tkliwość" w muzyce pop, i sprzedał się do dziś w
liczbie ponad 16 milionów egzemplarzy? Odpowiedź brzmi: nie da się.
"Wiem, że nigdy nie zrobię nic lepszego", przyznaje Oldfield, "I nie
martwi mnie to, że zawsze będę znany dzięki 'Dzwonom Rurowym'. To
klasyka. Słuchanie niektórych motywów ciągle przeszywa mnie
dreszczem emocji. Jestem zdumiony, że potrafiłem napisać coś takiego
w tym wieku. Teraz nie skomponowałbym nic tak złożonego. Preferuję
czystość, prostotę."
Słowa takie jak "czystość", "prostota" zdają się nie pasować, gdy
przyjrzy się po 28 latach (od momentu wydania "Dzwonów Rurowych")
gorącemu życiu Oldfielda. Prawda, spędzał czas na wydawaniu
wypieszczonych albumów (do dziś dwudziestu), ku uciesze swych
lojalnych (choć już nieco podstarzałych) fanów i generalnej
pogardzie prasy muzycznej. "Gdzieś tutaj" - mówi Odlfield, drżącą
ręką nerwowo wskazując w kierunku swojego mózgu - "znajduje się
niewyczerpany zapas energii twórczej".
Ale oprócz powyższego, były również hedonistyczne wyskoki i
"trzymiesięczne kace" na Ibizie, długie okresy mniej lub bardziej
całkowitego uzależnienia od narkotyków, niekończące się ciągi
całonocnych, całomiesięcznych i wszystkich możliwych okresów
pomiędzy "posiedzeń", a także piątka dzieci z dwójką partnerek. Plus
wszyscy ci terapeuci i inni "psychiczni", którym Oldfield, z natury
delikatny, zawierzył wyegzorcyzmowanie demonów dzieciństwa,
naznaczonych przez chorą na alkoholizm i maniakalną depresję matkę.
Plus te głośno rozgłaszane wycieczki na kolumny "samotnych serc"
brytyjskich i szwedzkich gazet, mające na celu odnalezienie
partnerki.
"Ponieważ byłem tak młody, kiedy całe to powodzenie mnie dopadło, i
miałem taką obsesję na punkcie muzyki, zostałem właściwie pozbawiony
okresu dojrzewania", mówi. "Więc nosiłem w sobie trochę 'kryzysu
wieku średniego', a wszystko to wylazło ze mnie na zewnątrz podczas
pobytu na Ibizie. Wyrzuciłem to ze swojego systemu. Przynajmniej
myślę, że to zrobiłem".
Dobrze, być może więc Oldfield w końcu odnalazł swego rodzaju
wewnętrzny spokój. Przede wszystkim wierzy, że wynalazł nowoczesną
technologicznie formę sztuki, która jest uspokajająca, tak
przyjemna, tak korzystna dla dobrego samopoczucia ludzkości, że może
mieć taką samą siłę uderzenia, jaką miały "Dzwony Rurowe" tyle lat
temu. Oldfield nazywa to "Muzyczną Wirtualną Rzeczywistością", w
skrócie Music VR. Zostałem wezwany do tego przebogatego zakątka
Buckinghamshire, aby móc poddać się jego wirtualnym urokom.
To istotnie jest przyjemny sposób spędzenia kilku godzin. Tak jak w
zwykłej grze komputerowej bada się pewien teren. Ale tu nie ma
zbirów czy potworów czających się, by cię sprzątnąć, o ile ty ich
nie sprzątniesz ich pierwszy. "Nienawidzę brutalnych gier
komputerowych", mówi Oldfield. "Chciałem, aby było to czymś w
rodzaju elegancji, szacunku wobec piękna życia, a nie misją, której
celem jest zabicie wszystkiego w zasięgu wzroku. Chciałem stworzyć
wirtualną rozrywkę, która relaksuje, jest afirmacją życia. Jest
nietoksyczna, nie uszkodzi twojego umysłu. Jest spokojnym miejscem,
do którego możesz uciec. Miejscem, które sprawia, że czujesz się
dobrym - na świecie jest dość rzeczy, które czynią cię okropnym."
Rety, taki wykład przenosi nas do lata roku '69. Ale nie tak dawno,
zauważam, Oldfield miałby to wszystko pompując różne chemiczne
substancje do swego krwiobiegu. "Tak", odpowiada, z pruderią i
nagłym zapałem nawróconego grzesznika, "Ale prochy mają również
działanie uboczne. Na końcu czynią wszystko znacznie gorszym.
Tymczasem ja chcę, aby Music VR obniżała poziom stresu, a może
również odbierała ci agresję i frustrację."
I tak z pewnością się dzieje. Unosisz się delikatnie nad magicznym,
wirtualnym krajobrazem poprzez klikanie na piękne motyle lub na roje
psychodelicznych ognistych much(*), czy też na galopujące białe konie,
którym zaczynają rosnąć skrzydła, by mogły cię porwać do
niezmierzonych jaskiń. Latający spodek zabiera cię daleko w
przestrzeń, możesz też odwiedzić surrealistyczną pustynię, gdzie
grasz w coś w rodzaju krokieta - ale z użyciem fortepianów zamiast
kul i młotków.
Są tam też ruiny świątyni, czekające na zbadanie, podwodne
ekspedycje z oglądaniem egzotycznej ryby, i podróże do zagadkowych
pomników podobnych do dzieł Modiglianiego(**). Podczas podróży
zbierasz złote pierścienie, a gdy je zbierasz, odkrywasz, że
stopniowo, w tajemniczy sposób, pomagasz użyźnić pustynię.
"Niezłe" - można by powiedzieć. A także dobrze ukazujące stan
Oldfielda po kryzysie wieku średniego. Na przykład, co zrobiłby
psychiatra z silną i seksowną blondynką, z którą spotykasz się na
początku gry? Blondynka szepcze: "Jesteś najdoskonalszym istnieniem,
jakie kiedykolwiek powstało. Nie ma nikogo takiego jak ty we
wszechświecie. Jesteś jedyny, cudowny i niezastąpiony".
Albo podczas dziwnego końca gry, gdy przemykasz czarnym tunelem ku
blaskowi światła? "To jest coś jak te doświadczenia z pogranicza
życia i śmierci", wyjaśnia Oldfield. Istotnie. Jak Ryszard Wagner
odkrył na nowo wszystkie swoje osobiste wady poprzez epicki mit dla
stworzenia 19-wiecznej opery, tak Oldfield wydaje sięgać do swojej
własnej skomplikowanej psychologicznej historii (raz poddał się
terapii "ponownych narodzin") do stworzenia 21-wiecznej gry
komputerowej.
I jak Wagner odmienił swoim działaniem muzykę klasyczną, tak
Oldfield może być pionierem w drodze naprzód dla przemysłu muzyki
pop, nie mogącego ruszyć się z miejsca. To właśnie z powodu
pomysłowego użycia muzyki Music VR jest tak różna od zwykłych gier
komputerowych.
Gdy w wirtualnym świecie Oldfielda zbliżasz się do różnych obiektów,
słychać różne elementy i motywy muzyczne: solo gitarowe, wybuch
brzęczących akordów syntezatorowych, uderzanie w afrykańskie bębny,
albo wyścig fortepianowych arpeggiów(***). A więc zmieniając swoją
drogę po krajobrazie można tworzyć "podkład dźwiękowy" na różne
sposoby - kreując swój własny "mix" z oryginalnego Oldfielda. To
interaktywny mariaż ruchomego obrazu i dźwięku, który, jak mi się
zdaje, jest symbolem prawdziwej nowości.
Oldfield mówi, że próbował rozwinąć ten pomysł od wczesnych lat '80,
ale dopiero ostatnio technologia komputerowa uczyniła go wykonalnym.
Pracuje z designerem grafiki i programistą komputerowym, ale
zasadniczo wszystkie obrazy - dźwiękowe i wizualne - są jego.
Więc teraz wszystko, co mu zostało to sprzedać swój pomysł jakiemuś
przedsiębiorstwu z branży rozrywkowej. Ale przynosi okazuje się to
być utrapieniem dla "rurowego" maestro. Ponieważ nie jest to
konwencjonalny album (pomimo, że CD z muzyką może być załączone),
żadna wytwórnia muzyczna nie jest nim zainteresowana. Ponieważ nie
jest to typowa gra komputerowa - lub przynajmniej nie jedna z tych,
która pozwala nastoletnim chłopcom strzelać do ludzi lub wysadzać
różne rzeczy w powietrze - producenci gier w ogóle nie potrafią jej
zrozumieć.
Obecnie Oldfield pokazuje demo w Internecie, i ma nadzieję, że zwabi
to klientów ściągnięcia całej gry, co zajęłoby około 40 minut na
każdy z czterech epizodów. Ale zatrudnił również weterana radiowego,
Nicky'ego Horne'a, aby pozyskać zainteresowanie w świecie
korporacji.
"Próba wyjaśnienia tego producentom gier komputerowych jest
dokładnie jak próba sprzedania "Dzwonów Rurowych" wytwórniom
muzycznym w 1972 r.", mówi Oldfield. "Byłem tak załamany, że wówczas
myślałem o wyemigrowaniu do Związku Radzieckiego, gdzie, jak
słyszałem, muzycy byli utrzymywani przez państwo. W tamtych dniach
słyszałem od wytwórni muzycznych: 'Ależ tu nie ma perkusji ani
wokalu, nikt tego nie kupi!'. Teraz, wszystko co słyszę u
producentów gier komputerowych, to: 'Ależ tu się nikogo nie zabija!'"
Wtedy, w 1972 r., orgynalność "Dzwonów Rurowych" została w końcu
zauważona przez młodego, zdecydowanego przedsiębiorcę, Richarda
Bransona, a olbrzymi sukces albumu napędził wzrost Virginu. Oldfield
później został w dość brzydki sposób wykorzystany przez Bransona.
Dziś, nie bez smutku, przyznaje Bransonowi zdolność przewidywania.
"Ten nowy projekt mógłbym zrobić z kimś pokroju Bransona", mówi.
"Kimś, kto się wychyli z szeregu i podejmie ryzyko czegoś
kompletnie odmiennego. W przeciwnym wypadku co zrobi muzyczny
przemysł? Na zawsze będzie już w kółko przetwarzał stare melodie z
lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych?"
I tu trafił w sedno. A jego magiczne motyle i uskrzydlone ogiery są
przepiękne, tworzą aurę spokoju - tak jak obiecywał. Ale czy
dzisiejsze dzieciaki chcą dryfować poprzez coś w rodzaju wirtualnego
hipisowskiego pozdrowienia - to już inna sprawa.
Od tłumaczy
* inna wersja: roje psychodelicznych latających ogni (org.: "swarms
of psychedelic fireflies")
** Modigliani Amadeo (1884-1920), włoski malarz i rzeźbiarz
zaliczany do École de Paris i do ekspresjonistów. W 1906 przybył do
Paryża i uległ wpływom P. Cézanne'a i H. Matisse'a. Zachęcony przez
C. Brăncuşiego wykonał serię popiersi kobiecych inspirowanych sztuką
murzyńską. Od 1910 uprawiał malarstwo figuratywne w indywidualnym
stylu, cechującym się uproszczeniem formy, wydłużeniem proporcji,
statyką kompozycji oraz deformacją. Jego dzieła zyskały rozgłos
dopiero po przedwczesnej śmierci, spopularyzowane przez L.
Zborowskiego. Prace m.in.: głośne portrety J. Lipchitz z żoną
(1916-1917), Marcella (1917), Jeanne Hebuterne (1918), Lunia
Czechowska (1919), Akt leżący (1917), Elwira (1919), Macierzyństwo
(1919) (źródło: wiem.onet.pl).
*** Arpeggio: typ tzw. ornamentu (ozdobienia dźwięku melodii grupą
kilku dźwięków o drobnych wartościach rytmicznych, w rodzaju
szybkiej figuracji), polegającego na rozłożeniu dźwięków akordu
(źródło: wiem.onet.pl). Na mój gust to chodzi tu chyba o kawałek
firststepsrealpiano, występujące z resztą w ostatnim demku.
The Times
nadesłał: Adam Drogosiewicz
tłumaczył: Wojtek Kuśmierek i trochę Adam Skowroński