Kiedy Mike wprowadzał się na Ibizę, mówił, że to początek nowej ery w jego życiu, która z
pewnością będzie lepsza i bardziej pogodna.
Gdy dwa lata później wracał stamtąd
w popłochu, twierdził dokładnie co innego, ale już nie był sam: towarzyszyła mu nowa dziewczyna Miriam
i materiał na nową płytę, która miała być trzecią z serii jego "rurowych" produkcji:
Tubular Bells 3.
Płyta od początku wywoływała spore kontrowersje, głównie z powodu jej fragmentu zamieszczonego na jubileuszowej
składance
XXV- The Essential, który kojarzył się dość jednoznacznie ze stylem techno. Czekano więc na premierę,
nie wiedząc czego się spodziewać. Pod koniec sierpnia '98 roku okazało się, że Oldfield zaskoczył wszystkich,
prezentując materiał bardzo różnorodny.
Płyta nie ma zbyt wielu punktów stycznych z oryginalną kompozycją z 1973 roku.
Otwiera ją świst wiatru i lekki, szumiący motyw, który będzie nam towarzyszył aż do końca. Zaczyna się
Source Of Secrets,
gdzie fortepianowy temat z
Tubular Bells, na tle dyskotekowego rytmu, miesza się z kobiecym wokalem oraz
dźwiękami łkającej gitary Mike'a. Pod koniec utworu słychać charakterystyczny finał gitarowy, który przechodzi
w łagodną impresję
The Watchful Eye. Z kolei
Jewel In The Crown przypomina nieco nastrojem
The Songs Of Distant Earth - jest to utwór pierwotnie przeznaczony na ścieżkę dźwiękową do projektu
wirtualnej rzeczywistości wg Oldfielda. Rockowo brzmi
Outcast, jakby odpowiednik
Sunjammera z drugiej
wersji
Dzwonów. Echa
pobytu na Ibizie słyszymy w
Serpent Dream
("często siadałem
i grałem sobie flamenco"). W nieco podniosłym
The Inner Child swym głosem emanuje Rosa Cedron z zespołu
Luar Na Lubre. Piosenka
Man In The Rain, pierwotnie planowana
na album
Heaven's Open, przywodzi na myśl nieśmiertelny
Moonlight Shadow...
Piękne i rzadko spotykane u Mike'a długie solo fortepianu rozbrzmiewa w utworze
The Top Of The Morning.
Spokojny
Moonwatch zainspirowany został widokiem ze studia nocą na wzburzone fale morza.
Finał płyty stanowią dwa utwory połączone w jedną całość:
Secrets i
Far Above The Clouds.
Ten pierwszy to znów wariacje początkowego tematu,
w drugim na tle rytmu naśladującego bicie serca pojawia się Greta, córka Oldfielda, recytująca słynny już
tekst-metaforę ("And the man in the rain..."), a kiedy kończy słowami " ...sound of tu-bu-lar bells" daje się
słyszeć dźwięk, który Mike określił jako: "Hell's bells". Końcowe solo jest niezmiernie ekspresyjne,
kojarzyć się może z finałowym z
Incantations, zaś w tle wstawiono sample perkusji z
Ommadawn i
linię basu z
Tubular Bells.
Tak więc album wspomnieniowy ? Okazuje się, że niekoniecznie. Płyta jest bowiem jakby
składanką wszystkiego, co Oldfield tworzył mieszkając na Ibizie, ilustracją tego co przeżywał, co go inspirowało.
Miał tam momenty dobre i złe, to właśnie starał się oddać muzyką. Mówił, że słowa, które umieścił na okładce
("straszne, wspaniałe, szalone, idealne") opisują tak samo album jak i jego życie na wyspie.
Niezbyt przychylnie nastawiona była krytyka: zarzucano Oldfieldowi, że z braku pomysłów
stworzył techno-gniota, że pewnie przeszedł kolejną kurację psychiatryczną i sam nie wie co robi... Fani jednak nie
zawiedli: większość z nich pokochała nową płytę,
a niektórzy nawet zaczęli używać w stosunku do
Dzwonów Rurowych określenia "trylogia".