A propos - przed dosłownie chwilą zamknęliśmy ten chujowy zlot THE
LAKE 2002. Zabawa była do dupy, muzyka beznadziejna, pogoda pod
psem, atmosfera drętwa, jedzenie obrzydliwe, filmy kretyńskie,
ludzie sztywni, organizator ogólnie dał dupy i w ogóle wszystko
było do dupy, a już dzisiejszy dzień to całkiem (pokażemy nawet
denne zdjęcia, chociaż może lepiej nie bo wstyd). W sumie kto nie
był nie ma czego żałować.
Sheben
pierwsze sprawozdanko:
piątek:
- droga na zlot[katz rulz!]
- wieczorek zapoznawczy [panie poznają panów, panowie poznają panie]
- trochę jakiegoś Oldfielda ? [katowitz'99 CD-A]
- ognicho i kiełbaski [zimno w nocy]
- urodziny alex [kamillo rulz!]
- TB2 Edynburg[dvd], żener Oldfield teledyski[avi] i Sens Życia wg. Monty P[dvd]
pod gołym niebem z pifkiem w łapie
sobota:
- słoneczko praży
- muzyczka w tle [przez cały dzień]
- pokaz pokaźnej kolekcji fanzinu Dark Star [kasia rulz!]
- gry i zabawy sportowe
- kąpu kąpu
- grillowanie [trzypion rulz!]
- zabawy konne [justyna rulz!]
- wieczorkiem ognisko i kiełbaski [zimno w nocy]
- pokaz full MVR[PC-bazyli rulz!], Braindead[vhs+dużo pifka], Święty Grall wg Monty P[dvd]
niedziela:
- słoneczko praży
- muzyczka leci [różne takie, Oldfield też]
- kąpu kąpu
- gry i zabawy sportowe[wino Mandiego też]
- rodzierające serca rozstania
- zachód słońca[ommadawn i tsode rulz!]
- droga powrotna
Kamillo
Taaaaa, właśnie wróciłem z budowy.
Pierwszy dzień w robocie .....
Jest coooool .......
I wcale nie jestem wkurwiony, że przedłużyła się
o głupie dwa dni i The Lake 2000 mam z głowy .......
A Bremerhaven miałem przywieźć ........
i aparat syfrowy .......
i aparat na zęby .......
wkurwiony Drogi
ja na zlocie raczej byłem.
pifko no i wino piłem.
parę dziewczyn zapoznałem,
fotkę też mam z O. Michałem,
dużo filmów z prześcieradła,
zrzucić przyszło troszkę sadła,
no bo żarcie było podłe
- coś na suwalacką modłę
grill był dobry, i kiełbaski,
teledyski z bożej łaski,
grzałem dupcię przy ognisku,
koń polizał mnie po pysku.
w nocy zimno jak cholera,
z rana upał nam doskwierał.
były też gry wręcz ruchowe,
siatka, noga, i dam głowę
że huśtawka też tam była.
atmosfera była miła,
dużo ludzi się zjechało,
co Oldfielda wielbią ciało,
no i duszę, i muzykę,
dziwne - toż jest starym prykiem!
tak czy owak - super było,
będę zlot wspominał miło.
Kamillo
... tylko ten gołąb był jakiś dziwny, bo Tobie narobił tylko na śpiwór,
a mi na spodnie nasrał !
Sheben
Dlatego ja wolałem spać w namiocie Justynki ;)))
Katz
Dlaczego, jak ja pojechalem zaszlo slonce i pusciliscie Ommadawn???
lukem2 (na zlocie Łukasz)
wiesz, z tym słońcem to nie wiem dokładnie, ale to naprawdę
podejrzane. sam nie wiem jak do teo mogłem dopuścić. mówiłem im,
błagałem - uważajcie, bo słońce zajdzie - a oni nic ! puścili Ommadawn
no i masz ! stało się. teraz jest im na pewno głupio - ale co się
stało - nie odstanie :(
Kamillo
Zlot był piękny!
Bazyli
To i tak nic, dzis na GG ten czlowiek, ktorego podobno zawiesiliscie,
napisal mi cos w stylu "qrwa matka mnie nie puscila", czy cos
takiego :))
Powiedzialem mu, ze trzeba bylo wziac matke - w koncu Alex przyjechala
z rodzicami ;)))
Katz
ZABAWY JEZIORNE,
czyli zjazdu fanów Oldfielda
Szebenowe opisanie w częściach sześciu,
w ujęciu od początku samego do samego końca.
I. Początek.
W piątek się w Kalu impreza zaczęła,
wszelka publika by na niej omdlęła,
bo nie lada goście się tam zjawili,
wszyscy z elity się nam przedstawili.
II. Przywitanie.
Przybył Kacperro, blondas ponury,
rzucony jak wieprz pomiędzy knury,
wraz z nim Kamillo ze szwedzką miną,
na widok bejbsów cieknącą śliną,
no i Bazylia z cudną Agnieszką,
z ładną figurą oraz uśmieszkiem.
Przybyły także inne dziewuszki,
obrotne, sprytne jako dwie muszki -
Kasia z gwiazdy ciemnej zawitała,
z Justysią na żywca przyjechała.
Wraz z dziewczętami Hubert przyjechał,
który jak Michaś się wciąż uśmiechał.
W domu moim już od dawna czeka
Łukasz przybyły z bardzo daleka.
Posilony maminym bigosem
każdy poczuł się prawdziwym Ozem,
w stronę Kalu ruszyli ostatni,
czekający jak gołębie w matni.
Po drodze zabraliśmy Mandiego,
razem z Renatą, a nie z kolegą,
a w Kalu czekała ciągle na nas,
Alex, stojąca tam przez długi czas.
No i Mgiełka też już w Kalu była
i zniecierpliwić się już zdążyła,
ona pomogła całość upiąć w kok,
zakręciłem się w tym rymie jak smok.
Wieczorem późnym Trzypion dojechał,
tuż przed północą bo w korkach czekał,
wraz z nim Kajka, nasza kocia mama,
choć bez swych kotów, wcale nie sama.
III. Wieczór dnia piątego.
Ekipa przy cieple ognia siadła,
wcześniej na kije nabiwszy jadła,
z Edynburga koncert oglądała,
jedząc kiełkaskę głośno mlaskała,
i niosło się nad lądem i wodą,
- zgodnie z pewną suwalacką modą -
koncert z Katowic z cedeka na full,
od mocy dźwięku zdechł tam każdy mól.
Potem szukaliśmy sensu życia
i odpowiedzi o powód bycia.
Widelców kilka też pojechało,
aż wszystkim się patrzeć odechciało.
Wtedy noc przyszła z sennością wielką
gdy Morfeusz objął masę wszelką,
udaliśmy się do swych namiotów,
unikając w ten sposób wymiotów.
Piątek skończył się około czwartej,
gdy księżyc w pełni pełnił swą wartę.
IV. O sobótce pieśń.
Sobota zaczęła się upalnie,
do namiotów wpełzając nachalnie,
wynieść się trzeba było na pole,
wylądować w ocienionym dole.
Po śniadaniu słuchaliśmy muzy,
Amarok nasze oczy rozmrużył,
było Bel Canto i Mike'a stosy,
na muzyce nie siadały osy.
Jezioro wołało bez dna tonią,
ale i świeżą rozkoszną wonią,
choć niewielu zażyło kąpieli,
bo ludzie czekali do niedzieli.
Ubaw zaczął się, i popołudniem
gdy przybyliśmy z filmem paskudnym -
o Braindead mowa, o niczym innym,
o Mandim, Renacie i o czymś płynnym,
co zawsze z nóżek zwala jednako
niczym dobrej jakości sok z maku,
czyli o Mańka winie jabłecznym,
trunku na zlocie niemal koniecznym.
Gra w piłkę mogła nas uradować,
ale trzeba było ją pompować.
Trzypion mięcha przywiózł całą furę,
także pokrojoną dobrze kurę
i przed grillowaniem przyprawiając
bazylią, czosnkiem i oregano.
Wyśmienite to było jedzenie,
lepsze niż na Boże Narodzenie,
no więc niech nie dziwi nikogo fakt,
kolejka do grilla była że fuck.
A z wieczora przybył jeszcze Grucha,
Kamillo rzekł mu szczerze do ucha,
żeby kiełbachy kupił dwa kilo,
on tak zrobił - i już było miło.
Wieczorem późnym, gdy ciemno było,
na prześcieradło znów się rzuciło -
to Bazyleusz zrobił wielki show,
(mówiąc między nami - wash&go)
krótki pokaz muzycznego świata,
w którym sowa i fortepian latał!
A emocji było co nie miara,
oglądała to nie tylko wiara,
ale ludzie spoza naszej paczki,
kibice Bazyla w roli kaczki.
A w kolejce była już wspomniana
Braindead, mózgu martwica zachwiania,
która o rzygi może przyprawić
gdyby tę kiełbachę przy niej trawić.
I ciągle drżały brzuchy od śmiechu,
choć w rączkach Żywiec, wcale nie Lechu!
Następnie prześcieradło od mamy
opanowały z Pythona chamy
i poleciało szukanie Graala,
na amen zalewanie robala.
A poźniej oczy się zamykały
trza na zapałki było brać gały.
Na dobranoc Amarok ten polski
brzmiący basem niczym tętent koński
rozbrzmiewający jeszcze przez zmierzchem,
kiedy Justysia jechała wierzchem.
W namiotach się zwinąć przyszła pora,
zimno kleiło się do jęzora,
bo dzień ten znikł w księżycowym blasku,
by następny zaczął się na piasku.
V. Ale za to niedziela.
No nie na piasku wszak to była trawa,
spanie w namiocie? to głupia zabawa!
Pod ścianą ja osobiście spałem
ptak mi nasrał, lecz szybko zaprałem.
Zaczęło się od smutnej wiadomości
że Trzypiony już zabrały swe kości
i do stolicy pognały w te pędy,
jakby nieść jajka biegły kury z grzędy.
Nad wodą Kamil ukazał sadełko,
ze mną, Bazyliami i moją Mgiełką,
popływaliśmy sporo, nie powiem.
Co było potem - nie banał, bowiem
na walki ninja nagle natchnęło nas,
by dotknąć tych bajerów z filmów dla mas.
Rozstawiliśmy wszelki sprzęt grający,
żeby usłyszeć gitarki miałczące,
nasz akompaniament do wszelakich gier,
do nogi, do siatki, do rugby nie-fair...
VI. Pożegnania.
A tu nagle BUM, nadszedł ciężki czas,
i zaczął grać prawdziwie smutny bas -
trzeba było prawdzie spojrzeć w oczy,
i już nie pleść bzdur niczym warkoczy,
bo nastał koniec naszego zlotu,
wizja rozstania była u płotu.
Wpierw Łukasz odjechał na autobus,
potem dziewczyny i Hubert łobuz,.
Potem, gdy oczy pełne były łez
przyszło nam czynić ostateczny gest.
Broniliśmy się przed końcem z całych sił,
choć Kamillo pożegnalne wino pił.
Jeszcze Ommadawn o zachodzie słońca,
Pieśni ziemi, nawet nie do końca.
W siatkę graliśmy w tym skąpym gronie
pot ostatni wstępował na skronie.
I nadszedł czas wypowiedzieć słowa:
"żegnajcie, pa, nie będę żałował",
ostatnie uściski, pocałunki,
śpiesznie załatwione porachunki,
bo w piątek się w Kalu impreza zaczęła,
gdyby była publika - to by omdlęła,
bo wszyscy już goście właśnie stąd wybyli,
i wszyscy, jako jeden, się zasmucili
bo tak nagle do domu wracać musieli,
bez mrugnięcia okiem - już koniec niedzieli.
VII. Epilog.
I tak oto odbył się pierwszy zlot,
powiedziałby Angol: it's very hot,
wielkie przyjaźnie się rozwinęły,
a od żarcia brzuchy się wydęły.
Dla mnie spotkanie było wspaniałe,
od deski do deski, prawie całe.
Dziękuję wam wszystkim, moi mili,
żeście się swą radością dzielili
i wybaczcie mi rymy nieskładne,
tylko o kafelkach umiem ładnie,
żegnam już i pozdrawiam bardzo was
zapraszając was na kolejny zjazd.
Sheben
Eh Sheben, Ty to czlowieka potrafisz zdolowac...
Flegmus