Nadeszło nowe dziesięciolecie. Ludzie z Virgin trochę przejrzeli na oczy kiedy
zobaczyli wyniki sprzedaży Earth Moving i dali Oldfieldowi wolną rękę. Mike skrzętnie tę szansę wykorzystał,
gdyż w jego głowie kiełkowała właśnie idea pewnego specjalnego albumu. Zdał sobie bowiem sprawę, że przez ostatnie
kilka lat dał się ponieść fascynacji komputerami
i swoją muzykę tworzył w większości przy użyciu elektroniki. Postanowił więc swoją kolejną
płytę nagrać
tylko przy użyciu tradycyjnych instrumentów. Miał to być niejako manifest jego artystycznej niezależności,
nawiązujący stylem do
Ommadawn. Roboczy tytuł albumu brzmiał nawet
Ommadawn 2. Wytwórnia oczywiście
próbowała się wtrącać, nie kryjąc przy tym swych intencji ("jeśli nazwiesz tą płytę
Tubular Bells 2 sprzedamy
ją w milionach egzemplarzy..."), ale Mike zamknął się w studiu wraz ze swym ulubionym inżynierem Tomem Newmanem i
nie pozwolił sobie na żadne sugestie. Ostatecznie tytuł nowego dzieła brzmiał:
Amarok. Dlaczego? Z dwóch
powodów. Po pierwsze jest to słowo bez większego sensu, podobne do gaelickiego słowa "poranek",
po drugie można je odczytać jako swoistą deklarację artysty: "(I) am a rock" ("jestem skałą", czyli nie zmienię się).
Okładkę przyozdobiło zdjęcie Mike'a z nieco ironicznym wyrazem twarzy...
Jak za dawnych lat Oldfield zagrał sam na prawie wszystkich instrumentach
i towarzyszyli mu również starzy znajomi, głównie z
Ommadawn: Clodagh Simonds, Paddy Maloney oraz afrykańscy
muzycy pod kierownictwem Juliana Bahuli. Historyjkę znajdującą się wewnątrz okładki napisał William Murray,
ten sam, z którym niegdyś Mike stworzył słowa do
On Horseback. Wśród
bogatego instrumentarium znalazły się oprócz pianina, gitar, czy organów Hammonda także... łyżki, szczoteczka do
zębów, szklanka wody, cios w twarz, drzwi, pudełko z narzędziami i wiadro, a również taki instrument jak
"długie cienkie metalowe zwisające rury"... Oldfield zarzekał się, że wszystkie dźwięki wytwarzał sam, bez pomocy
samplera.
Jednak najbardziej niezwykła była forma płyty: jest to bowiem jeden, trwający
nieprzerwanie przez prawie godzinę utwór. Ponieważ nie podzielono go na mniejsze części, słuchacze często
określają poszczególne partie minutą i sekundą, w której pojawia się dany motyw. Album zaczyna się słynnym "fast riff-em"
(0:00) granym na gitarze klasycznej. Przez całą długość trwania
Amarok zaskakuje
zmieniającym się nastrojem, rytmem, stylem i kolorystyką brzmienia. W piękne melodie wplecione są nieraz niespodziewane
stuki, trzaski (np.18:00) czy dźwięki pozornie odbiegające od harmonii utworu (np.5:05-5:30). Pojawiają
się fragmenty zapowiadające już przyszły kształt twórczości Oldfielda (11:32),
a niektórzy dopatrują się nawet motywów z późniejszych płyt (8:34). Mamy tu ładne chórki, głównie kobiece
(44:54), dźwięki dzwonów rurowych (53:35) a także wystukaną w tle alfabetem Morse'a wiadomość dla znienawidzonego
Richarda Bransona ("fuck off R.B." - 48:00).
Pod koniec płyty (54:35) pojawia się słynne, dowcipne przemówienie Janet Brown jako Margaret Thatcher
("
endings are just beginnings..."), która następnie zaczyna tańczyć. Wszystko to zmierza
do hucznego finału ubranego w śpiew chóru i solówki gitarowe...
Nie da się ukryć, że
Amarok jest w kręgu miłośników Oldfielda albumem kultowym.
Każdy fan ma tam swoje ulubione fragmenty, a każdy kolejny odsłuch płyty pozwala odkryć jej nowe oblicze.
Z pewnością pod względem artystycznym jest to jedno z arcydzieł Mike'a, zresztą on sam wymienia niektóre motywy
Amaroka jako ulubione ze swojej całej twórczości.
Na koniec warto chyba dodać, że była to najgorzej sprzedająca się płyta w
dorobku Oldfielda...